Forum MephiR's Board Strona Główna MephiR's Board
MephiR makes you hot =P
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Twórczość, radosna lub nie bardzo
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MephiR's Board Strona Główna -> Wszystko i nic
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Siergiej
Szop Pracz



Dołączył: 07 Lip 2005
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Królewskie miasto Kraków

PostWysłany: Czw 16:19, 07 Lip 2005    Temat postu: Twórczość, radosna lub nie bardzo

piszecie opowiadania, wiersze, piosenki, ksiazki itp?
jesli tak to poddajcie je tutaj ocenie
ja pozwole sobie pierwszy wrzucic pierwsze 2 rozdzialy swojego lipnego opowiadania. Jednoczesnie prosze o coene Very Happy
ROZDZIAŁ I
Martin podążał właśnie w dół schodów prowadzących do tunelu metra – miasta Erengrad. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że metro przyjedzie za jakieś 8 minut. W myślach powiedział sobie „znając to cholerne miasto to można pewnie doliczyć kolejne 8”. Uśmiechnął się lekko i skręcił w prawo, w stronę najbliższej stacji. Grzywka nieuczesanych i przetłuszczonych, czarnych włosów łagodnie opadała na jego wysokie czoło niemal zasłaniając duże, piwne oczy, którymi rozglądał się bacznie po, zdewastowanym przez młodzież i ciągnącą się wojnę, tunelu Erengradzkiego metra. W kieszeni swoich czarnych sztruksowych spodni odkąd pamięta nosił swojego „małego przyjaciela” – nóż typu butterfly. Ale częściej służył mu do obrony przed dresiarzami i skinami niż do zgładzania swoich ofiar. Do tego używał swoich dwóch pistoletów typu „Desert Eagle”, które trzymał w wewnętrznych kaburach znajdujących się w jego skórzanej, brązowej kurtce. Trzymał w niej też kilka innych, przydatnych rzeczy jak gadżety do kamuflażu, zapasowe magazynki z amunicją czy fałszywe dokumenty. Im dłużej pracował jako płatny zabójca, tym bardziej przekonywał się, że obszerne kieszenie to bardzo ważna rzecz w tym zawodzie.
Gdy Martin Hateman, a według dokumentów Eddy Farenhost doszedł do stacji i podwinął delikatnie rękaw swojej kurtki, by rzucić okiem na zegarek, poczuł, że ktoś klepie go po prawym ramieniu. Odruchowo się odwrócił i zdążył tylko zauważyć dużą dłoń, zaciśniętą w pięść z nałożonym kastetem, która z zadziwiająco dużą prędkością zmierzała w stronę jego nosa. Gdy cios dotarł do celu, mężczyzna zachwiał się, aczkolwiek utrzymał równowagę i delikatnie pomacał ręką okolice swojego nosa. Stwierdził, że jest on złamany i obficie leje się z niego krew, lecz w tych okolicznościach nie miał zbyt wiele czasu na zajęcie się tym, gdyż naprzeciwko niego, stało trzech młodych dresiarzy. Stwierdził, że w zasadzie nie różnią się od siebie niczym. Szare dresy, łyse głowy, krok na wysokości kolan i kastety na dłoniach.
-Dawaj całą kasę cwelu albo rozpierdolę Ci ryj tak, że cię matka nie pozna! – krzyknął na Hateman’a ten sam chłopak, który wcześniej go uderzył.
-Drogi chłopcze. Uprzejmie radzę Ci byś razem z kolegami odszedł stąd zanim będę zmuszony zrobić Ci krzywdę – odparł „Eddy” zmuszając się na niezwykle uprzejmy ton.
-Tak kurwa?! To pokaż, co potrafisz gnoju! – krzyknął „łysy” i rzucił się z pięściami na Martina, a za nim jego „klony”. Bohater niedbale sparował dwa pierwsze ciosy przeciwnika, a by uniknąć ataków jego kompanów odskoczył w tył i wyciągnął swojego butterfly’a, po czym natarł na najbliższego z oponentów wbił mu nóż pomiędzy czwarte a piąte żebro – w serce. Nie lubił zabijać ludzi innych niż swoje cele, ale miał świadomość, że w tej sytuacji nie miał innego wyjścia. Zanim ogromne zwłoki z małą dziurą w klatce piersiowej upadły na ziemię, Martin wyciągnął z nich „motylka” i ponownie odskoczył, z gotowością do następnego natarcia na przeciwników. Ci popatrzyli najpierw na zwłoki kompana, a potem wymienili pełne zdziwienia spojrzenia i ponownie ruszyli na Hateman’a. Martin ze stoickim spokojem złapał nadlatującą rękę przeciwnika i szybkim ruchem złamał ją w łokciu, czemu towarzyszyło charakterystyczne chrupnięcie i krzyk „łysego”, który już po chwili został popchnięty na swojego kompana, co spowodowało upadek obojga dresów. Zabójca zastanawiał się przez moment czy nie pozbawić dwójki napastników życia, ale zrezygnował z tego, gdy spojrzał w małe, pełne strachu i zaskoczenia oczy. Martin odwrócił się, a jego przeciwnicy zniknęli tak szybko jak się pojawili, z tą różnicą, że w niepełnym składzie. Martin spojrzał na zegarek i stwierdził, że nadszedł czas na to, by odrobinę zmienić swój wizerunek. Wyciągnął z kieszeni sztuczne wąsy i ciemne okulary. Po tym przypruszył włosy jakimś proszkiem by sprawiały wrażenie lekko siwawych. Chwilkę po tym nadjechało metro, w którym miał znajdować się cel Martina – Voytech Borovitch. Hateman miał go zabić i zabrać mu płytę, na której znajdowały się ważne dla pracodawcy Martina dane. Zabójca nie wiedział, co to za dane, nie znał nawet swego zleceniodawcy, ale póki ten dobrze mu płacił, nie obchodziło go to. Gdy tylko wsiadł do metra, zobaczył siedzącego naprzeciwko wejścia i czytającego gazetę, drobnego blondyna. Flanelowa, kraciasta koszula, poplamiona czymś czerwony. Martin z początku pomyślał, że to krew, ale uznał, że ktoś taki nie jest w stanie nikogo zabić. Od razu wiedział, ze ów człowiek to Borovitch, więc usiadł obok niego i rozglądnął się po wagonie. Poza nim i Borovitchem, po drugiej stronie wagonu znajdowało się dwóch dobrze zbudowanych męszczyzn. Pierwszy nosił na sobie niczym niewyróżniające się jeans’y i białą bluzkę. Jego czarne niezbadane włosy opadały na ramiona, a duże niebieskie oczy uparcie wpatrywały się w siedzącego naprzeciwko niego mężczyzny, z krótko przystrzyżonymi rudymi włosami i piegami na twarzy, na której znajdowały się malutkie świńskie oczka. Jego skórzana kurtka bez ramion odsłaniała pokaźną ilość mięśni i tatuaży na rękach.
Martin wsadził delikatnie rękę pod kurtkę i wyciągnął srebrnego eagle’a z kabury, aczkolwiek dalej trzymał go zabezpieczonego pod kurtką. Ponownie omiótł wzrokiem wagon i zauważył, że dwójka rosłych mężczyzn, co jakiś czas rzuca, na jego wsuniętą pod kurtkę dłoń, ukradkowe spojrzenia. Odrobinę go to zaniepokoiło, ale uznał, że to dal tego, iż za pewne, odrobinę dziwnie wygląda w takiej pozycji. Poza tym doszedł do wniosku, że gdyby stawiali opór będzie miał wystarczająco dużo czasu by po zabiciu Voytecha Borovitcha, zastrzelić również ich. Ta myśl napawała go spokojem i optymizmem. Postanowił, że zabije swój cel strzałem w tył głowy, gdy ten będzie wysiadał. Jednak przeliczył się. Na dwie stacje przed pętlą metra dwóch osiłków podniosło się ze swoich siedzeń zaczęło iść w ich stronę. Hateman spojrzał w stronę Borovitcha i zauważył, że ten wstaje i podchodzi do wyjścia. Pomyślał, więc, że pozostali panowie wysiadają na tej samej stacji i dla tego się zbliżają. Lecz brutalna prawda niestety okazała się zupełnie inna. Gdy tylko Martin znalazł się w zasięgu wytatuowanych łap, te brutalnie pochwyciły go i cisnęły nim o podłogę metra. Hateman niemal odruchowo wyciągnął swój pistolet i odbezpieczył go, lecz nim zdążył wypalić, drugi z osiłków wykopał mu broń z ręki, a ta poszybowała w przód i uderzyła o drzwi prowadzące do drugiego wagonu. Zanim zdążył cokolwiek zrobić otrzymał jeszcze kilka potężnych kopnięć w brzuch od goryli Borovitcha. I nagle, ten niepozorny blondyn ryknął potężnym głosem „Dość!”, a osiłkowie natychmiast przestali go bić. Nastał moment milczenia, a pociąg zatrzymał się na stacji.
-Bierzemy go – syknął Borovitch do swoich kompanów.
-Robi się – odparł długowłosy i wyszczerzył zęby, które bardziej przypominały kły, a następnie uderzył Hatemana w głowę, a ten natychmiast stracił przytomność.

ROZDZIAŁ II
Hateman obudził się z, wręcz niesamowitym, bólem głowy. Myślał, że za chwile pęknie mu czaszka i wystrzeli jego mózg na jedną ze ścian, słabo oświetlonego zwisającą z sufitu żarówką, obskurnego pokoiku. Z trudem podniósł się do pozycji siedzącej i stwierdził, że znajduje się na drewnianym stole, mniej więcej na środku tego małego pokoiku. Próbował dokładniej przyjrzeć się „okolicy”, lecz pomieszczenie było prawie zupełnie puste. Poza stołem i kilkoma krzesłami przy nim, były tu tylko drzwi, przy których ktoś stał. Ów ktoś, był na tyle dobrze zbudowany, że skutecznie uniemożliwiał przyjrzenie się drzwiom, zwłaszcza przy tak słabym świetle. Odwrócił głowę w drugą stronę i zobaczył dwie znajome twarze, słabo widoczne w bladym świetle słabej żarówki, aczkolwiek Martin nie mógł ich nie rozpoznać. Borovitch i jego długowłosy kolega. Już nie musiał się wpatrywać w strażnika drzwi by wiedzieć, że to ten wytatuowany rudzielec, który tak mocno rzucił nim w metrze.
-Witam pana, panie Hateman – zaczął spokojnie Borovitch – lub, jeśli pan woli, Edwardzie Farenhost.
-Ale…? – tysiące pytań kłębiło mu się w tak niesamowicie bolącej głowie, skąd wiedzieli, że spróbuje zabić Voytecha, skąd znali jego prawdziwe nazwisko, gdzie jest, kim oni tak naprawdę są itp. A On nie wiedział, które z nich zadać najpierw -…skąd wiedzieliście? – wydusił wreszcie.
-Zanim zaczniesz zadawać pytania, najpierw odpowiesz na jedno, bardzo proste – mówił Borovitvh a na jego twarzy pojawił się ledwie widoczny uśmiech, nagle zbliżył twarz do twarzy Martina – współpraca albo śmierć – syknął.
-A czego ma dotyczyć współpraca? – spytał Martin, choć wiedział co wybierze, niezależnie od tego jaką usłyszy odpowiedź.
-Mam to rozumieć jako wybór tej pierwszej opcji? – odparł Borovitch oddalając swoją twarz od twarzy Hateman’a, a ten tylko się uśmiechnął i skinął głową – a więc postaram się panu mniej więcej przedstawić o co nam chodzi. Za pewne czytał pan w gazetach, lub widział w telewizji, wywiady z wieloma urzędnikami państwowymi. Twierdzą, że w Erengradzie działa grupa wywiadowcza z Lunar – państwa, z którym jak wiesz prowadzimy wojnę. A pan pewnie myśli, że pan tych szpiegów zabija. Niestety prawda jest zupełnie inna. Owa grupa wywiadowcza, to my – Hateman otworzył szeroko usta i wpatrywał się w Voytecha Borovitcha, różne myśli plątały mu się teraz po głowie, w prawdzie w gazetach pisano, o morderstwach popełnianych na kolejnych szpiegach, ale nie miał pojęcia kto mu zleca te morderstwa, teraz zaczynał mieć złe przeczucia.
-Proszę kontynuować – w końcu rzekł Martin i starał się zachować spokój, jednak Borovitch widział, że kropelki zimnego potu powoli spływają mu po twarzy, a najgorsze miało dopiero nadejść.
-Tak naprawdę, jesteśmy Orlandzkim ruchem oporu, obecnie działamy tu – w Erengradzie, stolicy Orlandu. Tak naprawdę, szpiedzy są obecnie są właśnie w naszym rządzie. Wojna trwa od dziesięciu lat. Popatrzmy teraz na trzech drani, którzy najwięcej pieprzą o nas, jako szpiegach. Leedloom, minister spraw zagranicznych, pieprznięty tłuścioch, w rządzie od ośmiu lat, Easton, cholerny alfons, premier od czterech lat, polityką w naszym kraju zajmuje się od dziewięciu i Hein, sekretarz obrony, obecnie najważniejsza po prezydencie osoba w państwie, od dziewięciu lat w polityce, od dwóch sekretarz obrony, co dziwniejsze od tych dwóch lat przegrywamy bitwę za bitwą. Oczywiście to od ilu lat są politykami, nie jest naszym jedynym dowodem, mamy swoje źródła, których nie możemy Ci ujawnić, aczkolwiek wiemy, że wprowadzali oni kolejnych agentów do rządu i pomagali im awansować na wyższe szczeble. Przez co dziś około piąta część polityków w samym Erengradzie, to cholerni szpiedzy, nie mówiąc o innych miastach Orlandu, ale to Erengrad – stolica, jest obecnie najważniejszy. I tak się składa, że wynajmowali Cię oni po to, byś eliminował kolejnych, niewygodnych członków ruchu oporu. I wiesz, co? Kawał z Ciebie pieprzonego sukinsyna i z zajebistą rozkoszą teraz bym Cię zabił, ale na swoje szczęście jesteś nam potrzebny. Więc jak? Dołączysz do ruchu oporu czy dasz mi te przyjemność i pozwolisz się zabić – ostatnie zdanie przesączone było tak niesamowitą nienawiścią, że Martin aka Eddy doszedł do wniosku, że faktycznie musi im być bardzo potrzebny skoro Borovitch jeszcze go nie zabił.
-Będę współpracował…ale powiedz mi, skąd wiedziałeś, że teraz kolej na Ciebie – z trudem wydusił z siebie Hateman.
-To proste, zabiłeś już niemal wszystkie nasze „grube ryby”. Toteż jasne było, że teraz moja kolej, w końcu jestem tu przywódcą, poza tym, ze swoim zleceniodawcą kontaktowałeś się, przez e-mail, a że cudzą pocztę łatwo przeczytać, toteż pisaliście szyfrem. Ale nie przewidzieliście, ze my go złamiemy – powiedział tym razem bardzo spokojnie przywódca ruchu oporu.
-A płyta? Co na niej było? Do tej pory miałem tylko usuwać, teraz doszło jeszcze odebranie płyty – spytał blady jak ściana Martin.
-Wasz cholerny szyfr. Bałem się, ze kiedyś zniszczycie bazy danych w naszych komputerach, więc zawsze nosiłem przy sobie płytę z tym szyfrem – „zniszczycie”, to słowo załamało zabójcę. Borovitch jasno dał tym do zrozumienia, że Martin powinien czuć się współwinny temu, że Orland przegrywa wojnę. I tak właśnie się czuł.
-Ale, po co ja jestem wam potrzebny? – Hateman wreszcie zadał najbardziej nurtujące go pytanie.
-Bo mówią o Tobie, że jesteś najlepszy. A do tego te cholerne skurwiele myślą, że jesteś po ich stronie. Sądzę, że wykażesz odrobinę zdrowego rozsądku i staniesz po naszej stronie.
-Chyba nie mam wyjścia – Martin uśmiechnął się nerwowo, po czym wreszcie zeszedł ze stołu i poczuł w swoim kręgosłupie niedogodności spania na takowym stole.
-Ah! Zapomniałbym przedstawić Ci moich najbliższych współpracowników – wykrzyknął nagle Voytech – ten – wskazał na długowłosego – to Akash Kumar, mój ochroniarz, dzięki swoim szerokim znajomością na całym świecie, zaopatruje nas w broń i amunicję, natomiast on – tu wskazał na cień stojący przy drzwiach – to mój drugi ochroniarz Siergiej Ivanov, główny egzekutor w ruchu oporu. No cóż pora się żegnać – Borovitch wsunął Martinowi jakąś kartkę, do kieszeni kurtki, a następnie wymierzył mu potężny cios w tył głowy. Płatny Zabójca stracił przytomność bezwładnie osunął się na ziemię – znowu


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bobohawk
Marian



Dołączył: 17 Cze 2005
Posty: 491
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Marian

PostWysłany: Czw 16:40, 07 Lip 2005    Temat postu:

Po przeczytaniu muszę powiedzieć, że ciekawie się zapowiada, jak narazie mi się bardzo podoba. Pisz kolejne rozdziały z chęcią je poczytam Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
seb
Pomywacz Podłóg



Dołączył: 18 Cze 2005
Posty: 264
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: bydgoszcz

PostWysłany: Czw 18:00, 07 Lip 2005    Temat postu:

PO CO NAM DWA TAKIE SAME TEMATY !?

mephir: zrob cos :<


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MephiR
Pan i władca



Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 874
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Bytom

PostWysłany: Czw 18:08, 07 Lip 2005    Temat postu:

seb napisał:
PO CO NAM DWA TAKIE SAME TEMATY !?

mephir: zrob cos :<

Skoro ten topic się rozruszał, to niech Marian przeniesie swoje dzieło do tego tematu, a tamten niech usunie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bobohawk
Marian



Dołączył: 17 Cze 2005
Posty: 491
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Marian

PostWysłany: Czw 19:01, 07 Lip 2005    Temat postu:

W tym temacie dawajcie swoje prace pisemne które kiedyś stworzyliście Ja zacznę od swojej pracy, a mianowicie historia Interu Mediolan którą pisałem dla serwisu [link widoczny dla zalogowanych] . Miłej lektury życzę

Przedstawiamy wam krótką historię jednego z najbardziej utytułowanych i najlepszych klubów Europy.
Klub został założony 9 marca 1908 roku, do tego dnia w Mediolanie istniał tylko jeden klub o nazwie Milan Cricket and Football Club ( dziś znany pod nazwą AC Milan). Grupa Włochów i szwajcarów była niezadowolona z faktu, iż AC Milan dominuje we włoskiej piłce. Postanowili założyć klub o nazwie Internazionale. Od samego początku nowy klub z Mediolanu był otwarty dla obcokrajowców stąd nazwa Internazionale, co oznacza międzynarodowy. Klub bardzo szybko zdobył swój pierwszy tytuł mistrza Włoch, bo już po dwóch latach istnienia, czyli w 1910 roku. 10 lat później ekipa Internazionale po raz drugi cieszyła się ze zdobycia Scudetto. W okresie wojennym Inter zmuszony był zmienić nazwę na Ambrosiana aby przystosować się do ustroju Banito Mussoliniego. Oprócz nazwy zmieniony został herb, lecz barwy niebiesko-czarne pozostały w sercach kibiców. Inter mimo wszystko wciąż wygrywał, w 1930 roku zdobył swój trzeci tytuł mistrza kraju. W 1938 roku Intern sięgnął po kolejne mistrzostwo Włoch. W roku 1940 Inter Mediolan zdobył podwójną koronę, wygrał po raz piąty Serie A oraz zwyciężył w Coppa Italia. W roku 1942 została zmieniona nazwa Ambrosiana-Inter na pierwotną nazwę Internazionale Milano. Po wojnie Inter dwa razu z rzędu wygrywał Scudetto, było to w roku 1953 i 1954, zdobyli wówczas swoje szóste i siódme mistrzostwo. Lata 60 były najlepszymi w całej historii Intern Mediolan. W latach 1963, 1965 i 1966 Inter 3 razy wygrał w Serie A, tym samym powiększając swój dorobek do 10 mistrzostw kraju. Kolejnym wielkim sukcesem w latach 60 było zwycięstwo w 1963 roku, w Pucharze Europy pokonując w finale Real Madryt 3-1. W spotkaniu o puchar Interkontynentalny Inter pokonał dwukrotnie drużynę Indepediente Argentyna, najpierw najpierw Buenos Aires 1-0, następnie u siebie wygrał 2-0. Inter ponownie zwyciężył w Pucharze Europy tym razem pokonują portugalską Benfice Lizbona. Historia się powtarza, w meczu o puchar Interkontynentalny, Inter spotka się ponownie z Indepediente. Rok 1965 należał do Interu. Piłkarze z Giuseppe Meazza zdobyli wszystkie najważniejsze puchary. Rozpoczynając od mistrza Włoch poprzez Puchar Europy, a kończąc na pucharze Interkontynentalnym. Był to zdecydowanie najlepszy okres w dziejach Interu Mediolan, przez wielu uważanych za złoty okres. Początek lat 70-tych był dosyć udany. W roku 1971 Nerazzuri zdobyli mistrza kraju po raz 11, później dopiero w 1978 roku Inter wygrał Puchar Włoch. Inter osiągał coraz mniej, dopiero w 1980 roku zdobyli swój 12 tytuł mistrza Serie A. W dwa lata później Inter zwycięża po raz 3 i ostatni w pucharze Włoch. Rok 1989 był ostatnim, w którym Inter Mediolan zdobył mistrza Włoch, ale udało im się również zdobyć po raz pierwszy w historii Superpuchar Włoch. W latach 90-tych Intern znowu zaczął osiągać sukcesy na europejskiej arenie. Trzykrotnie zwyciężył w pucharze UEFA kolejno w latach 1991 (pokonując Rome), 1993 (pokonując Ciasno Salzburg), oraz w 1998 roku (zwyciężając z Lazio). W 1998 roku Brazylijczyk Ronaldo został nagrodzony tytułem najlepszego piłkarza roku, i został on pierwszym takowym piłkarzem Interu. Od roku 1998 piłkarze Nerazzuri nie zdobyli żadnego tytułu. Kilka razy byli, blisko, lecz niestety zabrakło szczęścia. W 2002 roku Intern aż do ostatniej kolejki prowadził w Serie A, niestety ostatecznie przegrali w ostatnim spotkaniu 4-2 z Lazio Rzym i to Juventus zdobył Scudetto. Największym sukcesem ostatnich można uznać dojście do półfinału Ligi Mistrzów Mistrzów sezonie 2002/2003. Dopiero tam przegrali z odwiecznym rywalem, drużyną AC Milan. Aktualny honorowy prezydent Interu, Massimo Moratti próbuje powtórzyć sukcesy swojego ojca, Angelo Morattiego, który w złotej erze lat 60-tych osiągnął wiele wspaniałych sukcesów. Massimo Moratti robi wszystko w tym celu pozyskując nowych piłkarzy, równocześnie wkładając w to wiele pieniędzy. Miejmy nadzieje, że złota era znów powróci do Mediolanu, i że będziemy mogli się cieszyć wraz z piłkarzami Intern zdobywając kolejne trofea.
Autor: Bobohawk

Zrobione tak jak chcieliście Cool


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Siergiej
Szop Pracz



Dołączył: 07 Lip 2005
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Królewskie miasto Kraków

PostWysłany: Czw 23:03, 07 Lip 2005    Temat postu:

ponownie czekam na opinie, zamieszczajac 3-ci rozdzial...a i jeszce zaproponujcie jakis tytul, bo ja nie mam pomylsu.

ROZDZIAŁ III
Hateman obudził się w swoim apartamencie w hotelu przy St. Peter street. Był jedną z niewielu nie-medialnych lub nie-rządowych osób, które mogły sobie w tym mieście pozwolić na wynajem luksusowego apartamentu w ErenStar – jednym z najdroższych hoteli w mieście. Martin ponownie czuł, ten przeszywający ból głowy, którego miał okazję doświadczyć już, jak sądził, niedawno. Poszukał ręką wewnętrznych kabur w kurtce. Deser’y były na swoim miejscu, obydwa zabezpieczone. Następnie sięgnął do kieszeni spodni. Butterfly również był tam gdzie być powinien. W tym momencie przypomniał sobie o kartce, którą Borovitch włożył mu do kieszeni zanim go ogłuszył. Szybko sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął małą, starannie poskładaną karteczkę. Gdy ją rozłożył, okazało się, że wbrew pozorom wcale nie jest taka mała. Była formatu A5, a więc „zeszytowego”. Ktoś czarnym długopisem mało starannie, wręcz nabazgrał na niej:
„Przed swoim pracodawcą masz udawać, że wykonałeś zadanie,
weź od niego kolejne zlecenie i idź
do barmana w nocnym klubie „Hawk” przy Rose Street.
Powiedz, że jesteś umówiony z przedstawicielem katolickiej organizacji „Ave Chrystus”.
Gdy spyta Cię o jego nazwisko odpowiedz Voytech Borovitch.
Reszty dowiesz się, kiedy już się spotkamy.
Pamiętaj, że jeśli coś spieprzysz to z nieukrywaną przyjemnością rozwalę Ci łeb”

Po przeczytaniu tej krótkiej wiadomości, Martin siedział przez chwilę na łóżku w bezruchu i wpatrywał się w okno wychodzące centrum, zniszczonego wojną Erengradu. Po chwili wstał i podszedł do swojego biurka, na którym ustawiony był laptop. Włączył go i wysłał do swego pracodawcy zaszyfrowany e-mail, w którym napisał, że zgładził Voytecha Borovitcha i oczekuje następnego zlecenia. Odszedł od komputera i z natłokiem myśli kłębiących mu się w głowię ruszył w stronę lodówki i wyjął z niej zimnego „Doga” i nalał sobie pełną szklankę. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek piwo aż tak mu smakowało, jak teraz. Ponownie usiadł przed laptopem i popijając zimne piwo zaczął układać pasjansa w oczekiwaniu na meila z kolejnym zleceniem. Nie udało mu się ułożyć kolejnych pięciu pasjansów, więc wszedł na stronę Orlandzkiego portalu informacyjnego pogrążył się w lekturze najnowszy wiadomości. Sądził, ze za kilka godzin pewnie pojawi się tu wiadomość o śmierci Borovitcha – uśmiechnął się na tę myśl i zaczął czytać wypowiedź Marka Hein’a – sekretarza obrony, o tym, że w kraju jest już coraz mniej szpiegów dzięki znakomicie działającemu systemowi tropienia ich. Czytając to, zabójca uświadomił sobie, iż Borovitch miał rację, bo wielu polityków faktycznie, od dawna karmiło społeczeństwo tym stekiem idiotycznych bzdur. Akurat, gdy Martin kończył drugą szklankę „Doga” z głośników laptopa wydobył się ponury głos „You’ve Got a mail”. Hateman szybko przeczytał wiadomość. O Chryste – pomyślał, a kropelki zimnego potu zatańczyły na jego pobladłej twarzy – jego pracodawca kazał mu zabić prezydenta George’a Callahan’a podczas jutrzejszego przemówienia i oznajmił, że przelał na konto Martina pieniądze za Borovitcha. Do tej pory zabijał tylko nic nieznaczących dla niego członków ruchu oporu. A teraz chcieli od niego by zamordował prezydenta. Zmierzając w stronę wyjścia z hotelu, Hateman zastanawiał się jak na wiadomość o jego nowym celu zareaguje Voytech. Gdy wyszedł na St. Peter Street wsiadł do taksówki – był zbyt podekscytowany i do tego nie dawno pił, więc bał się jechać własnym samochodem żeby nie spowodować jakiegoś wypadku.
-Na Rose Street – rzucił Martin i wygodnie rozsiadł się na tylnym siedzeniu.
-Do Hawk’a? – odrzekł wesołym głosem brodaty taksówkarz, który jak widać często kursował tą trasą.
-Owszem – odparł Hateman i zmusił się do sztucznego uśmiechu, a taksówkarz obrzydliwie zarechotał. Brodacz próbował go jeszcze zagadywać, ale Martin milczał jak grób, gdyż myślami błądził zupełnie gdzie indziej. Jechali zaledwie kilkanaście minut, a Hatemanowi zdawało się, ze minęła cała wieczność lub jeszcze więcej. Za przejażdżkę zapłacił 39 Orlandolarów i stanął przed nocnym klubem „Hawk”. Powoli zapadała noc i obskurny budynek klubu od innych różnił się tylko dużym, świecącym na różowo neonem, przedstawiającym napis Hawk, lecz litera „a” już nie świeciła, a „k” leżała obok podwójnych drewnianych drzwi, które prowadziły do wnętrza klubu. Martin wszedł do środka i od razu wyczuł unosząca się w powietrzu mieszaninę zapachów marihuany, alkoholu i papierosów. Jasne światło, wiszących na suficie czterech lamp, znakomicie ukazywało pękający tynk obszernej Sali, której większą część zajmowało znajdujące się w niej kilkanaście okrągłych stolików. Dokładnie na przeciwko Hateman’a znajdowała się scena, na której tańczyła blond włosa, bardzo ładna striptizerka. Martin wpatrywał się w nią przez chwilę, zdawało mu się nawet, że „puściła mu oko”. Jednak nie zaprzątał sobie tym głowy i ruszył w stronę ustawionego po prawej stronie Sali, obszernego baru i jeszcze bardziej obszernego barmana o małych, świńskich oczkach i łysej czaszce. Barman wyglądał jakby w ogóle nie miał szyi, co bardzo rozbawiło Martina.
-Niezła jest, co? – zagaił barman, wskazując na striptizerkę właśnie ściągającą stanik.
-Niezła to mało powiedziane – odrzekł ze szczerym uśmiechem zabójca.
-Jest pańska na godzinę za jedyne 240 Orlandolców – powiedział barman, po czym wyszczerzył swoje popsute zęby.
-Może kiedy indziej. Przybyłem tu by spotkać się z przedstawicielem katolickiego stowarzyszenia „Ave Chrystus” – uśmiech zniknął z twarzy barmana.
-A jak się on nazywa? – zapytał szeptem barman.
-Voytech Borovitch – odparł spokojnie Martin, z nieukrywanym wyrazem tryumfu na twarzy.
-Proszę tędy – powiedział barman wskazując Hatemanowi drzwi z napisem „Wejście tylko dla personelu”, znajdujące się w rogu Sali, tuż przy scenie. Zadowolony i jednocześnie podekscytowany Martin ruszył we wskazanym kierunku, a przechodząc koło sceny uśmiechnął się do striptizerki, a ta odwzajemniła mu uśmiech i zakołysała biodrami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
MephiR
Pan i władca



Dołączył: 10 Cze 2005
Posty: 874
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Bytom

PostWysłany: Pią 13:55, 08 Lip 2005    Temat postu:

Siergiej ty chłopie nieźle piszesz! Czekam na dalsze rozdziały... =)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nietencomyslisz
Kozica górska zwana mEwą



Dołączył: 18 Cze 2005
Posty: 977
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 19:40, 08 Lip 2005    Temat postu:

grunt to wyobrażnia Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
NecrosiS
Operator Pralki



Dołączył: 18 Cze 2005
Posty: 62
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: NecropoliS

PostWysłany: Pią 20:00, 08 Lip 2005    Temat postu: Stupid Stories - Cena Wyzwolenia


Zawsze wiedziałem iż normalna egzystencja, taka bez walki i napięcia oraz taka na temat której można by mówić bez większego entuzjazmu, dana raczej mi nie będzie. Nigdy jednak nie spodziewał bym się, że to w jaki sposób moje działania wpłyną na losy zupełnie przypadkowych osób, będzie tak dziwne i nieludzkie. Trudno w ogóle mówić mi o rzeczach ludzkich jako że do gatunku nie należę. Mam tak odkąd pamiętam czyli od urodzenia… lub trafniej ujmując od stworzenia.
Imię moje pozostać powinno tajemnicą. Jakże miało by być inaczej skoro sam nie jestem pewien jak ono brzmi. Nadałem je sobie sam by wiedzieć z kim rozmawiam. Głupotą można by nazwać to że ktoś rozmawia ze samym sobą, ale gdy przez kilka tysięcy lat jedynym towarzyszem jakiego mam jest ciemność, to przestaje być to takie głupie i zaczyna się wydawać jedyną racjonalną drogą ucieczki przed szaleństwem.
Moja opowieść niestety nie kończy się ową samotnością. Wspomniałem na początku o walce i napięciu. Mógł by ktoś powiedzieć że pewnie znalazłem drogę ucieczki z miejsca w którym dane mi było zapoznać się bliżej z każdą cegłą muru.
Ze pewnie biłem głową w ścianę tak mocno aż ta stwierdziła że ma dosyć tego palanta i idzie na browar. Nic bardziej mylnego. Owszem udało mi się wydostać, ale wysiłek jaki w to włożyłem można by porównać do wysiłku jaki człowiek wkłada w oddychanie. Aby nie trzymać dłużej w niepewności, powiem że ten który pomógł mi się wydostać, wydawał się być bardzo zaskoczony tym że śmierć może przyjść tak szybko i niespodziewanie i z bólem powodującym iż ta krótka chwila trwać może tak niezwykle długo…


Rozdział pierwszy - Wypadek

Ty zidiociały, bezmózgi bobrze ! Krzyknął Kaziu tak głośno i z takim gniewem, że Magnes z szczególnym skupieniem rozważył bycie bobrem, a już na pewno bycie w zupełnie innym miejscu z piwem w ręku i telewizorem przed sobą. Szybko jednak doszedł do wniosku, że będąc bobrem pewnie nie dał by rady utrzymać w jednej łapie puszki, a migoczący przed nim obraz nie niósł by ze sobą nic poza bólem oczu. Riposta Magnesa była nad wyraz błyskotliwa i w swój pokręcony sposób trafna. Powiedział on Kaziowi żeby ten sam sobie pobiegał, po czym jakby nigdy nic zaczął biec przed siebie jak nigdy nie biegł przedtem. Jest w tym trochę prawdy bo Magnes nigdy wcześniej nie biegł z dziurą w ramieniu i ogromnym smokiem biegnącym tuz za nim. Kaziu nie zastanawiając się zbyt długo zaczął naśladować kolegę, krzycząc przy tym i przeklinać nie miłosiernie. Gdyby biegnący za nimi smok rozumiał choć trochę język ludzki to pewnie darował by sobie pościg by oddać się bardziej kulturalnym zajęciom, jak choćby palenie wiosek czy też pilnowanie księżniczek w wierzy. Biegli bez wytchnienia a co gorsze bez śniadania, chyba ze trzy godziny zanim wpadli przez nie wielką szczelinę do pomieszczenia wypełnionego po brzegi złotem. Sala była ogromna i co zadbana. Podłoga wykonana z jakiegoś pięknie lśniącego i pewnie równie drogiego kamienia wygadała jak by byłą niecałe pięć minut temu wypastowana i wypolerowana. Oczywiście nie wróżyło to nic dobrego i panowie bardzo szybko wykombinowali że zapewne znaleźli się w miejscu którego szukali od samego początku zjawienia się w jaskini i że ten wielki paskudny jaszczur zmierza właśnie w ich stronę.
Kaziu wpadł na genialny pomysł twierdząc że skoro smok idzie innym korytarzem w ich stronę, to oni przecisną się z powrotem przez szczelinę i uciekną tą samą drogą która ich tu przywiodła.
Nie wziął jednak pod uwagę tego że mówi sam do siebie, a jego jakże przestraszony przed chwilą kolega, pływa sobie teraz z uśmiechem na twarzy w ogromnej górze złota, tuż przed głównym wejściem do sali.
Kaziu rozegrał krótką walkę ze swoim sumieniem i zły na samego siebie o przegraną, pobiegł w kierunku Magnesa by najmocniej jak tylko zdoła, nakopać mu do dupy i wytłumaczyć dlaczego jak tylko wyjdą z groty czynność te powtórzy i to tak by przekopać się nim przez litą skałę, prosto na powierzchnię.
Wstrząs jaki nastąpił tuż przed tym jak Kaziu miał przekazać koledze swoje poglądy na temat jego zachowania, spowodował to, że poza kilkoma guzami i nowym doświadczeniem, wzbogacili się jeszcze o nowy plan ucieczki. Szczelina którą się tu dostali, nadawała się teraz jedynie do wspominania o tym jak to wspaniale pomogła im uciec od ziejącego ogniem potwora.
Głowa bolała ich tak mocno że woleli by jej w ogóle nie posiadać. Na głowie niestety się nie kończyło, bo każda część ciała pokazywała podobne objawy. Stan ten jeszcze bardziej pogłębił jak że głębokie już uczucie nienawiści Kazia do kolegi. Starannie pomijał w głowie fakt że to z jego powodu znaleźli się w tej jaskinie. To był jego pomysł, ale po co winić siebie skoro ma się kogoś na kogo można bez problemu zwalić winę.
- No ładnie i co teraz zrobimy idioto !? –Wykrzyczał Kaziu
- Hmmm może jak smok wejdzie tutaj to walniemy go kamieniem w oko i sobie pójdzie –Zaproponował Magnes.
- Hmmm, a może pójdziesz do konta i przemyślisz swoje głupie zachowanie – wymruczał Kaziu
- Szkoda ze nie wzięliśmy żadnej giwery – Stwierdził Magnes.
- Dobrze wiesz ze według praw ustalonych na zjeździe mocarstw w szóstej erze, posiadanie lub produkcja, jakiejkolwiek broni karana jest więzieniem. I chyba nie chcesz siedzieć całymi dniami za kratami zmuszany do oglądania „Niewolnicy Izary”
- Jasne że nie chcę, ale nie zmienia to faktu że przydał by się teraz podręczny miotacz plazmy. – Z westchnieniem wyjaśnił Magnes.
Kłótnia ta trwała jeszcze jakieś dwadzieścia minut, zanim w wejściu pojawił się smok. Wydawał się być nie zadowolony z tego że ktoś obił mu głowę kamieniami.
Należy w tym miejscu opisać nieco smoka gdyż jego wizerunek przybliży nam w pewien sposób obraz jaki mieli przed oczami Kaziu i Magnes. Smok był gadem majestatycznej postury a rozmiar jego mieścił się w granicach słonia w skali trzy do jednego. Nie zmieniało to jednak faktu że wyglądał jak przerośnięta fasola szparagowa.
Nie zostało to wspomniane wcześniej ,by oszczędzić wstydu dwóm śmiałkom którym wydawało się że mogą bezkarnie rozkradać skarby strzeżone od wieków przez straszliwego smoka. Z całą pewnością ich już zdrowo nadszarpnięta reputacja znacznie by ucierpiała gdyby się wydało że uciekali przed gigantycznym warzywem a co gorsza zostali przez nie zjedzone.
- Cóż za ironia losu. Zje mnie warzywo. – Wyjęczał z niesmakiem Kaziu.
- Nie pękaj, na pewno coś wymyślę – Uspokajał go Magnes.
- Świetny pomysł. Ty tu siedź i myśl a ja tym czasem zrobię pranie. No bo poco mielibyśmy uciekać, skoro ty myślisz ?!.
Kaziu nie czekając na obmyślany przez kolegę plan stwierdził że walnie go w głowę i pobiegnie po pomoc, podczas gdy jego kolega zmuszony będzie udawać martwego i liczyć na to że smok obwącha go i pójdzie. Udało by mu się to gdyby nie to że Magnes nagle jakby przeczuwał co Kaziu chce zrobić, spadł z góry monet na której stali ciągnąc ze sobą niedoszłego zdrajcę prosto pod łapska smoka.
Jeszcze bardziej zaskoczony całą tą sytuacją był sam smok który to zamiast przy topić dwóch jeszcze ułamek sekundy stojących przed nim intruzów, stopił sporą cześć swego skarbu.
Nie zastanawiając się długo oboje panowie doszli do wniosku, że lepiej będzie opuścić aktualne miejsce pobytu i pobiegli ile sił w nogach w kierunku jedynek wyjścia z komnaty. Zdezorientowany smok nie wiedząc czego bardziej żałuje, złota czy tego, że tych dwóch właśnie ucieka, zawył tak głośno że solidne, wykute przez krasnoludy przejście omal się nie zawaliło, torując w ten sposób jedyną drogę ucieczki z komnaty. Do tego na szczęście nie doszło wiec Magnesowi i Kaziowi udało się szczęśliwie opuścić miejsce które nie po latach nie będzie im się dobrze kojarzyło nawet jeśli w opowieści zamiast przerośniętej fasoli, pojawi się żądny krwi czerwony behemot.
Nie był to oczywiście koniec nie do końca udanej przygody. Nadszedł teraz czas by odszukać drogę powrotną. Dla smoka nie był by to żaden problem, gdyż znał te jaskinie lepiej od samego siebie. Po dość długim marszu, wybierając kierunek przy pomocy rzutu monetą dotarli do niczym nie różniącego się od pozostałych korytarza w którym to postanowili chwilę odpocząć.
Powiewał chłodny wiaterek, który w tak stresującej sytuacji był jedynym ukojeniem na jakie mogli liczyć i jedynym zapewnieniem istnienia wyjścia w tej cholernej jaskini. Siedzieli tak przez pewien czas a do ich głów powoli przedzierał się strach. Czuli że jeśli nic teraz się nie wydarzy to nie zdołają opowiedzieć swojej opowieści. Jakże by chcieli móc ją opowiedzieć nawet gdyby smok faktycznie miał by w nie być warzywem.
Minuty powoli zaczynały przemieniać się w godziny a godziny w… właściwie to siedzieli tak jedynie czterdzieści sześć minut i dobrze o tym wiedzieli, ale zdolność do dramatyzowania i lęk przede zgubą był jedyna rzeczą jaką zdołali opanować do perfekcji.
- Jak myślisz co spowodowało ten mocny wstrząs ? – Zapytał Magnes.
- Nie mam zielonego pojęcia. Cokolwiek to było mam nadzieje że nie posiada ogromnych kłów i ostrych jak brzytwy pazurów i że nie siedzi teraz kilka metrów od nas planując jak mocno poprzecinać swoje ofiary.
Jak widać Kaziu znacznie lepiej wyćwiczył sztukę czarnowidzenia i pewnie gdyby teraz siedział na polanie i popijał sok, to i tak znalazł by coś co mogło by mu zagrozić. Pewnie to ta niezwykła intuicja powiedział mu że lepiej się wychylić nieco zza rogu by spojrzeć czyje to kroki słyszy tak wyraźnie. Ne jestem wstanie opisać zadowolenia z jakim stwierdził że twarz osobnika jest mu znajoma. Niepewnym krokiem zbliżał się do nich stary znajomy, Zenoon. Był on jedynym w swoim rodzaju mędrcem. Jak nikt potrafił wyczarować ze zwykłych leśnych owoców wino, prochy i inne specyfiki. Jego najsławniejszym specjałem bez wątpienia było, biało z gumijagód. Królowie ze wszystkich krain zabijali się właśnie o to cudeńko.
- Co wy tu u diabła robicie ? - Zapytał mędrzec.
- Uciekamy przed smokiem, a ty ?
- Ech nie ważne… - Z żalem w głosie odrzekł Zenoon.
- Byłeś tu podczas tąpnięcia ? – Zapytał Kaziu.
- No dobra może jednak ważne. – Z niechęcią odparł Zenoon.
Usiedli na ziemi a mędrzec zaczął opowiadać.
Jakieś trzy dni temu, gdy wybrałem się w odwiedziny do dzielnicy portowej by odwiedzić starego kumpla Lewisa , podszedł do mnie przy bramie dziwnie wyglądający mężczyzna i powiedział że to czego od tak dawna szukam, znajdę w Jughenott, zakopane głęboko w grocie smoka.
Wtedy jakoś nie przyszło mi do głowy zapytać tego człowieka, skąd wie czego szukam a w dodatku skąd wie gdzie to znaleźć, skoro nawet magowie z Uniwersytetu Merlina nie wiedzieli gdzie znajduje się obiekt moich długich poszukiwać. Dziś nie był bym taki naiwny i przegonił tego włóczęgę gdzie pieprz rośnie. Gdy tylko człowiek odszedł udałem się jak najszybciej do Lewisa by odpocząć i nabrać sił przed podróżą do Jughenott. Lewis był oczarowany moją opowieścią i zapragnął udać się zemną jak myśleliśmy wtedy na kolejną pełną przygód wyprawę.
Zanim wyruszyliśmy w drogę nabyłem w dzielnicy doków kilka mapek, trochę eliksirów odnowy, liny i latarkę. Głupotą było by udać się groty bez światła wody i lin.
Marsz trwał dwa dni bo Lewis poskąpił kilku monet na autobus i musieliśmy całą drogę walić z pięty. Po dotarciu na miejsce, rozpaliliśmy ogień zrobiliśmy kolacje i udaliśmy się spać. Trolli nie widziano tu od wieków więc bez obaw pozwoliliśmy ogniu palić się do póki sam nie zaśnie. Wbrew przewidywaniom liny nie przydały nam się w ogóle. Jaskinia była pełna tak wyrzeźbionych korytarzy jakby z robiono to z myślą o człowieku. No może krasnoludzie bo kilka razy walnąłem się głową w sufit. Szliśmy tak w głąb jaskini podziwiając kunszt i wysiłek jaki włożono w wyrycie litej skały, do póki Lewis nie trafił na wyłam w ścianie, przez który widać było piknie ozdobione drzwi na końcu korytarza, który pewnie zaczynał się w miejscu gdzie ściana była spękana. Gdyby nie latarka to oczywiście nie zobaczylibyśmy przez szczelinę nic z wyjątkiem czerni i pewnie ruszylibyśmy dalej.
Stało się jednak inaczej. Lewis stwierdził że skoro ktoś zamaskował wejście do tego korytarza to z całą pewnością za drzwiami znajdują się cenne rzeczy. Wyjął z plecaka kilof i zaczął walić nim w ścianę. Po godzinie stukania kilofem o skałę ta wreszcie ustąpiła dając w ten sposób wejście do niewidocznego przed sześćdziesięcioma minutami korytarza.
Gdy tylko Lewis znalazł się w środku zaczęło dziać się z nim coś dziwnego. Nagle zaczął gadać jakieś głupoty o nieograniczonej mocy, potędze, nieśmiertelności i całej ruszczcie uciech jakie niby mają go spotkać gdy tylko otworzy drzwi.
Wiedziałem że to te drzwi tak na niego działają. Z całą pewnością żyła w nich jakaś pradawna magia która miała trzymać z dala od świata to co stało za nimi. Lewis zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Jak opętany zaczął uderzać kilofem w kamienne drzwi. Te oczywiście zdawały się być zupełnie obojętne na jego wysiłki. Co gorsza w pewnym momencie poczułem jak by szydziły z biednego głupca śmiejąc się przy tym w przerażająco demoniczny sposób. Stałem jak w ryty i patrzałem jak jeszcze przed kilkoma minutami mój zupełnie normalny przyjaciel, wali teraz ile sił w niezniszczalny kamień. Uderzał tak jeszcze przez kwadrans po czym zmęczony zaczął czytać napisy na drzwiach. Skąd znał język w którym owe napisy były wyryte nie wiem i już nigdy się nie dowiem, nie zmienia to jednak faktu że śmiech diabelskich kamieni ucichł. Tym razem to Lewis się śmiał. Gdy skończył inkantować ostatnie słowo, pomieszczenie zalał blask tak jasny że myślałem iż wypalał oczy.
Po kilku sekundach, Nastąpił wstrząs i okropny krzyk. Nie wiem co było bardziej przerażające. To że zaraz sufit spotka się z podłogą nie zważając na mnie czy ten pełen bólu i strachu krzyk Lewisa.


Gdy odzyskałem przytomność, czułem ze już nie uratuje kolegi, ze zawiodłem i nigdy sobie tego nie wybaczę. Korytarz na końcu którego znajdowały się drzwi był zupełnie zawalony głazami. Jestem prawie pewien że sprowadziliśmy na ten świat coś co zrobi wszystko by go unicestwić. Jestem też pewien że jak tylko wrócę do dzielnicy doków to odnajdę tego żebraka i zrobię mu z dupy jesień średniowiecza. Nie dość że przez niego straciłem przyjaciela, sprowadziłem zagładę na ten świat do w dodatku nie znalazłem konopi które obiecał że tu rosną.
- No ładnie. Jest milion sposobów na pokazanie że jest się kretynem, a Lewis wybrał akurat doprowadzenie do końca świata – Z uśmiechem stwierdził Kaziu.
- Nie ma się z czego śmiać. - Upomniał go Zenoon.
- Myślę chłopaki że powinniśmy się stąd wydostać. – Zauważył Magnes.
- Co ty nie powiesz Sherlocku ! - Wykrzyczał Kaziu.


***

W ciemnej i pełnej skarbów grocie, siedział smutny smok. Nic dziwnego że był smutny, przecież jeszcze wczoraj był strasznym i budzącym respekt potworem, którym straszono małe dzieci gdy te nie chciały jeść obiadu, lub odrabiać lekcji. Dziś ten ogromny behemot, jest jedynie wielkim i durnym nieudacznikiem który dał uciec dwójce złodziei sprzed swojego nosa. Nie ! Smoki tak łatwo się nie poddają , a już na pewno nie ten. Odszuka tych bezczelnych drani i pokaże im jak czuje się lekko przyrumieniony burger.
Smok zwlókł swoje ogromne cielsko z ukochanego złota po czym popędził w kierunku wyjścia. Jeśli będzie miał szczęście to okaże się że tych dwóch łajdaków nie zdołało opuścić jeszcze jaskini.
Nie robił tego od kilku wieków, lecz dziś przypomniał sobie jak to jest umieć latać. Powoli rozluźnił mięsnie skrzydeł używane do tych czas jedynie do rozpościerania ich w majestatycznej pozie ataku. Od tak dawna nie czuł powietrza pod skrzydłami ze zapomniał jakie to szczęście, móc szybować wysoko w chmurach nie przejmując się zupełnie niczym i nikim. Szybko jednak przypomniał sobie po co w ogóle wyszedł z jaskini i zaczął nerwowo krążyć wokół góry, obserwując wszystko co mogło przypominać ludzi. Latał w ten sposób tak długo aż zaczęło mu się to powoli nudzić.
Co ci dwaj idioci robią tyle czasu – Pomyślał sobie smok. Po czym wzleciał wysoko w niebo by w spokoju pomyśleć nas tym co z nimi jak już ich znajdzie.
Zabicie ich było by zbyt prozaiczne i niegodne tak dumnego stworzenia za jakie się uważał i jakim w pewnym stopniu był. Może zamieni ich w kamień bez pozbywania świadomości, a może obedrze ich ze skóry podtrzymując magicznie przy życiu. Dobre by było też odebranie im duszy. Zawisł tak wysoko nad chmurami i obmyślał setki sposobów na ukaranie mizernych ludzi.


***

Zenoon uzbrojony w mapki nie dokona odpowiadające rzeczywistości prowadził swych kolegów ku wolności. Po kilku minutach wędrówki dotarli do jednego z wyjść z groty. Zanim jednak wyszli, przyjrzeli się dokładnie otoczeniu. Okolica wyglądała jak by czuła niewypowiedzianą chęć na drzemkę. Drzewa leniwie kołysały się na wietrzę dając schronienie barwnie upierzonym ptakom. Rzeczka wyglądała tak ładnie i kojąco że wszyscy niemal od razu poczuli chęć wbiegnięcia w nią i zostania w niej do samego wieczora. Cały ten piękny obraz stracił na znaczeniu gdy Kaziu wypaczył wysoko w górze znany szparagowy kształt.
- Jak myślicie, co on tam robi ? – Zapytał.
- Mniejsza o to co robi. Ważne jest to czy zdoła nas wypatrzeć z takiej odległości – Stwierdził Magnes.
- Ja bym proponował szybki sprint przez polankę do lasu. Nawet jeśli zdoła nas wypatrzeć, to nie da rady nas tam złapać. - Zaproponował Zenoon.
Bez zbędnej gadki pobiegli w ustalonym wcześniej kierunku. O dziwno smok nawet nie zaczął ich gonić. Wyglądał jak zielony punkcik na niebie, nie dokona wiedzący co właściwie tam robi.
Droga przez las była prosta i krótka. Gaj, bo właściwie tak należało by go nazwać, ze względu na jego niewielki rozmiar ,był tak wąski że pomyśleć by można że ktoś siejąc żywopłot pomylił nasiona.
Nie było tego widać z miejsca w którym wychodził tunel z jaskini, bo gdyby dało się to zauważyć, to z całą pewnością plan ucieczki musiał by uleć niewielkiej zmianie : Biegniemy do gaju i modlimy się by tego nie zauważył. Ewentualnie kopiemy schron już na miejscu.
Długa i wyczerpująca wędrówka, doprowadziła ich pod drzewo po środku ogromnej polany. Gdyby zamienić trawę na piasek, miejsce to nazwać by można pustynią a drzewo , oazą. Siedli opierając się o pień i przystąpili do szacowania położenia i szans na dotarcie do rodzinnego miasta.
Szanse mieli duże bo zapasy jedzenia i wody jakie mieli w plecakach w żaden sposób nie uległy uszkodzeniu.
Wyjęli butelkę z wodą i rozlali na trzy części. Wiatr lekko powiewał. Słonce wesoło wisiało sobie nad chmurami, ma gałęzi drzewa siedział sobie kruk.
- Jakieś durne ptaszysko siedzi nad nami i kracze. – Powiedział Kaziu.
- To kruk. Czytałem kiedyś że to jacyś szpiedzy któregoś z bogów. – Wyjaśnił Zenoon.
- Co boisz się że doniesie na nas smoku ? – Zażartował Magnes.
- To jest jedyne drzewo w okolicy ! Jak myślisz, nasra pierw na mnie czy na ciebie ?! - Wyjaśnił swoje obawy Kaziu.
- Myślę że zaraz sobie poleci. – Skrzywił się Magnes.
- A ja myślę że powinniśmy się napić czegoś mocniejszego – Wypalił Zenoon.
Wyjął z plecaka malutką buteleczkę, odkręcił zakrętkę i pociągnął głębokiego łyka po czym podał butelkę Kaziowi.
Czeka ich jutro i po jutrze długa droga. Średni czas podróży na piechotę z Jughenott do rodzimego Warthenith to około czterdzieści godzin. Będzie to na pewno wesołe czterdzieści godzin.

cdn...

Troche lipne ale na wiecej mnie nie stac :D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
seb
Pomywacz Podłóg



Dołączył: 18 Cze 2005
Posty: 264
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: bydgoszcz

PostWysłany: Pią 21:03, 08 Lip 2005    Temat postu:

czyjas tworczosc napisał:
Szklanka wódki (250 g) zabija okolo 1000-2000 komórek nerwowych w naszym mózgu. Komórki nerwowe sie nie regeneruja. Ludzki mózg sklada sie z okolo 3 miliardów komórek
nerwowych, z czego uzywamy na co dzien okolo 10% z nich. Zatem okolo 2,7 miliarda
komórek jest niepotrzebnych. Szklanka wódki zabija 1000 komórek nerwowych. Czlowiek moze bez obawy o swoje zdrowie wypic 2 700 000 szklanek wódki.
Przeliczamy:
1 butelka (750 g) = 3 szklanki, zatem
2 700 000/3 = 900 000 butelek.
Zakladajac, ze maksymalny wiek przecietnego alkoholika wynosi 55 lat, a zaczyna on pic,
powiedzmy majac 15 lat, to mamy 40 lat stazu.
Przeliczamy lata na dni: 40 * 365 = 14600 dni picia.
Jezeli mozemy wypic 900 000 butelek bez obawy o nasze komórki nerwowe to:
900000/14600 = 62 butelki wódki dziennie!
Wniosek:
Aby umrzec z braku komórek nerwowych musielibysmy pic po 20 butelek wódki na sniadanie, 20 na obiad i 30 na kolacje...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Siergiej
Szop Pracz



Dołączył: 07 Lip 2005
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Królewskie miasto Kraków

PostWysłany: Sob 16:35, 09 Lip 2005    Temat postu:

Necro - faktycznie treoche lipne, ale patrzac na niektore momenty wnioskuje ze gdybys pisal na serio, to bylo by to swietne opowiadanie

a tymczasem kolejny rozdzial mojego shitu napisanego wczoraj...dzis postaram sie o jeszcze jeden
Przeszedł przez drzwi i rozejrzał się po wąskim korytarzu, w którym się znalazł. Jego brudne, popękany ściany i pajęczyny w kątach nie wyglądały zbyt zachęcająco. Po prawej stronie korytarza, znajdowały się drzwi z ciemnobrązowego drewna, z karteczką, na której Martin z trudem odczytał, niewyraźny, zamazany napis „garderoba”. Minął drzwi i ruszył dalej korytarzem, w stronę kamiennych schodków, na jego końcu. Zszedł po owych schodkach i następnym, położonym korytarzem, podążał już niemal po omacku, gdyż z powodu braku jakichkolwiek lamp panowały w nim egipskie ciemności i przenikliwy chłód. W końcu, Hateman potykając się doszedł do potężnych, prawdopodobnie mosiężnych drzwi. Kilka razy mocno w nie zapukał i usłyszał za nimi charakterystyczne pstryknięcie. Ktoś po drugiej stronie odbezpieczał pistolet. Czuł, że serce zaczyna mu bić szybciej, a na czoło ponownie wstępuje pot. Wsadził rękę do wnętrza kurtki w celu wyciągnięcia Desert Eagle’a. Jednak zanim zdążył go wyciągnąć, drzwi potwornie zaskrzypiały i otwarły się odsłaniając Martinowi obszerne, oświetlone tylko blaskiem wypływającym z ekranów kilku komputerów, pomieszczenie. Komputery stały na biurkach, ustawionych dookoła tej komnaty, a przy każdym z nich ktoś pracował. Na środku pomieszczenia był ustawiony duży, drewniany stół zawalony różnymi papierami. Za stołem, na przeciwko Martina stał Borovitch. Gdy Hateman wszedł Voytechovi wyraźnie ulżyło, uśmiechnął się i bez zbędnych ceregieli powiedział:
-Przeszukaj go – po tych słowach, za Hatemanem, pojawił się znany mu już Akash i zaczął go bardzo dokładnie przeszukiwać w dosłownie każdym miejscu. Wyciągnął mu przy tym pistolety i nóż. Martin przez moment zastanawiał się, ale gdy omiótł salę wzrokiem, stwierdził, że wszyscy znajdujący się w niej, mają przy boku Walther’y, więc uznał to za zbędne ryzyko i pozwolił się rozbroić. Gdy długowłosy ochroniarz skończył, Borovitvc ponownie się odezwał:
-Dostałeś nowe zlecenie? – zaczął bez zbędnych wstępów.
-Owszem – serce w piersi Martina ponownie przyspieszyło.
-Kto jest nowym celem? – spytał Voytech i zauważył zdenerwowanie na twarzy zabójcy.
-Prezydent Callahan – odparł Hateman bezbarwnym głosem.
-O kurwa – odrzekł Borovitch i opadł, na stojące za stołem drewniane krzesło – jutro podczas przemówienia? – dodał po czym wskazał Martinowi krzesło.
-Tak – odpowiedział morderca i usiadł na wskazanym krześle, a następnie zaczął bawić się kosmykiem przetłuszczonych włosów. Zapadło niezręczne milczenie. Po kilku minutach, od jednego z komputerów wstał niski, nieuczesany brunet w poplamionej ciemnozielonej koszulce i podszedł do stołu.
-Czego chcesz Lucas? – zapytał, nawet na niego nie patrząc Borovitch.
-Bo wie pan, usłyszałem waszą rozmowę i pomyślałem, że – tutaj Lucas przełknął ślinę – to doskonała okazja do zabicia Heina, gdyż on zawsze towarzyszy prezydentowi.
-Lucas…Jesteś geniuszem! – krzyknął Borovitch, a oczy wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu zwróciły się w stronę jego i drobnego bruneta – Hateman. Jeszcze dziś się spakuj i pozbądź swoich dokumentów. Na jutro Lucas przygotuje Ci nowe.
-A gdzie zamieszkam? – spytał uśmiechnięty Martin.
-Gdzieś Cię zamelinujemy – Borovitch również zaczął promienieć - Zabij go gdy będzie wychodził z hotelu razem z prezydentem w celu udania się na przemówienie. W zaułku za kamienicą, będącą na przeciwko hotelu będzie czekał Akash w samochodzie. Pomoże Ci uciec. Wiesz, w którym hotelu mieszkają?
-Tak Heaven Street 17, hotel Mercurius – odparł Hateman.
-A! Prawie zapomniałem. Gdy zabijesz Heina, pod żadnym pozorem nie wracaj do swojego apartamentu. Będą tam na Ciebie czekać – przestrzegł go Voytech – to tyle. Możesz już iść. Spotkamy się jutro…mam nadzieję. Po tych słowach Hateman wstał i odwrócił się w stronę wyjścia. Zanim zdążył się odezwać, Akash Kumar wręczył mu jego broń i otworzył przed nim drzwi, które znów upiornie zaskrzypiały. Martin wydostał się ponownie na ciemny korytarz i ruszył w stronę wyjścia. Gdy mijał garderobę z drzwi wyszła, ubrana w wieczorowy strój, striptizerka, którą wcześniej widział na scenie. Posłała mu uśmiech, po czym wyjęła zza dekoltu malutką karteczkę i wręczyła ją zabójcy, a następnie szepnęła mu do ucha „zadzwoń”. Następnie blondynka szybko udała się w stronę drzwi prowadzących z powrotem, do wypełnionego wonią używek klubu „Hawk”. Martin stał przez chwilę w miejscu, następnie wsadził karteczkę do kieszeni i ruszył w stronę wyjścia. W apartamencie był już dwadzieścia minut później. Od razu rozebrał się i rzucił na swoje łóżko, choć wiedział, ze i tak tej nocy nie uda mu się oddać w objęcia Morfeusza. Miał rację. Leżał na plecach i pusto wpatrywał się w sufit przez całą noc. W pewnym momencie przypomniał sobie słowa Borovitcha „Jeszcze dziś się spakuj i pozbądź się swoich dokumentów”. Wstał i wyjął z szafy kilka ubrań, po czym wsadził palce w szparę, w kącie szafy i mocno szarpnął. Jego oczom ukazał się karabin snajperski Hecker & Koch PSG 1. Wyjął go i wsadził do ciemnoniebieskiej torby podróżnej. Gdy ją zapinał przypomniał sobie jeszcze o laptopie, którego wciąż miał na biurku. Poszedł po niego i z trudem upchnął go na dno torby. Gdy był już spakowany, wyjął z portfela paszport, dowód osobisty i prawo jazdy, po czym podarł je na małe kawałeczki i wyrzucił do kosza. Gdy już wszystko było zapięte na ostatni guzik wrócił do łóżka z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Siergiej
Szop Pracz



Dołączył: 07 Lip 2005
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Królewskie miasto Kraków

PostWysłany: Sob 21:12, 09 Lip 2005    Temat postu:

z gory sorry za dwa posty z rzedu, ale jakbym edytowal to by nikt nie zauwazyl nowego rozdzialu

ROZDZIAŁ V
Około godziny piątej, leniwie zwlekł się z łóżka i z potężnymi „worami” pod oczyma obszedł cały apartament w celu sprawdzenia czy aby czegoś nie zapomniał. W lodówce, stała sobie spokojnie, wypełniona do połowy butelka Whisky. Martin nalał sobie szklaneczkę, po czym szybko ją wychylił i odłożył do szafki. Następnie otworzył torbę i wrzucił do niej butelkę. Teraz nie pozostało już nic, poza przywróceniem siebie do stanu używalności – pomyślał i skierował swe powolne kroki do łazienki i wziął lodowaty prysznic, umył głowę, wyszczotkował zęby i starannie się uczesał. Do małej kosmetyczki wrzucił mydło, szampon oraz pastę i szczoteczkę do zębów, po czym ową kosmetyczkę spróbował wepchnąć do swojej torby, co zajęło mu dość sporo czasu, gdyż torba i bez kosmetyczki pękała w szwach. Jednak po długich bojach, Martin wreszcie zasunął zamek torby i założył ją na ramię, po czym wymaszerował z apartamentu zamykając za sobą drzwi na klucz, który po zejściu na parter, zostawił w recepcji. Przemówienie zaczynało się za mniej-więcej półtorej godziny, ale Hateman miał załatwić sekretarza obrony, gdy razem z Callahan’em będzie wychodził z hotelu. Gdy opuścił hotel, naszła go ochota by po raz ostatni przejechać się swoją Mazdą RX-8, lecz powstrzymał się od tego, bo niedawno wypił szklankę Whisky, a ostatnią rzeczą, której chciał, było zatrzymanie go przez policję, gdy nie miał dokumentów. Po dokładnym przemyśleniu tego, ruszył żwawym krokiem przez budzący się Erengrad, w stronę hotelu „Mercurius”. Minęło około pół godziny, zanim przed oczami Martina, z porannej mgły wyłonił się budynek hotelu. Skierował się chodnikiem, w stronę wysokiej, ponurej kamienicy pomazanej najróżniejszymi graffiti. Okrążył budynek i wszedł do zaułka, dzielącego go, od następnego, nie mniej pomazanego. Na końcu zaułka stał już samochód. Ciemnozielony Jeep Liberty. Wyglądałby zupełnie normalnie, gdyby nie brak tablic rejestracyjnych. Przez kuloodporną szybę Hateman widział siedzącego za kierownicą samochodu Akasha, z papierosem w ustach. Na moment ich spojrzenia spotkały się, ale Martin szybko odwrócił wzrok i pomaszerował w stronę dachu, po ustawionych z jego lewej strony, mocno już uszkodzonych przez rdzę, schodach pożarowych. Gdy już był na górze wziął głęboki oddech i wyciągnął z torby karabin, po czym przymocował do niego tłumik. Następnie wsadził do niego jeden pocisk, zamknął prawe oko, przyłożył lunetę do lewego i wycelował w siedzącego na krawędzi hotelowego dachu gołębia. Gdy nacisnął spust usłyszał syknięcie pocisku wylatującego przez tłumik, a zakrwawiony gołąb, przeszyty pociskiem upadł na dach hotelu powodując raptowny odlot okolicznego ptactwa. Wszystko działa – pomyślał snajper i załadował kolejny pocisk – tym razem w celu zabicia człowieka. Podszedł do przeciwległej krawędzi dachu i położył się trzymając głowę ponad niskim murkiem wystającym z płaskiego dachu kamienicy. Leżał tak jakieś kilka minut, ale wydawało się mu, że leży tak, co najmniej kilka dni. W końcu jednak, pod drzwi hotelu podjechała czarna limuzyna, z przyciemnianymi, kuloodpornymi szybami. Dwóch barczystych mężczyzn w garniturach oraz iście matrix’owskich ciemnych okularach wyszło z samochodu i stanęło przed jego drzwiami, Martin domyślił się, ze są to ochroniarze. Po chwili w wejściu hotelu, następnych czterech prowadziło Marka Heina – po lewej względem Martina i George’a Callahana – po prawej względem Martina. Hateman opróżnił umysł ze wszystkich zbędnych myśli i przyłożył PSG 1 do lewego oka, jednocześnie przymykając prawe. Zza ochroniarza widział tylko kawałek ręki sekretarza obrony ubranego w wojskowy mundur armii Orlandu. Zabójca czekał na najlepszy moment do strzału. W końcu! Ochroniarz odsłonił Heina dopiero, gdy ten wsiadał do limuzyny. Hateman nacisnął spust. Pocisk syknął i wbił się w czubek głowy, pochylającego się polityka. Ciało bezwładnie osunęło się na ziemię, a Martin puścił się biegiem w stronę schodów. Odkręcił tłumik i wrzucił go razem z karabinem do torby, po czym usiłował ją zapiąć – bez skutku.
-Zapnij się, kurwa, zapnij się! – krzyczał dopóki przy mocnym szarpnięciu nie urwał zamka – ja pierdolę! Kurwa! – syknął po czym zarzucił na ramię do połowy zapięta torbę i zaczął biec w dół po schodach. Zobaczył z góry jak Akash włącza silnik i nagle, tuż obok niego świsnął pocisk i wbił się w ścianę. Spojrzał w stronę wyjścia z zaułku – w jego stronę biegło już dwóch mężczyzn z Colt’ami w rękach, a on był dopiero w połowie chodów. Następny pocisk, po chwili jeszcze jeden – ochroniarze byli coraz bliżej. Martin zrzucił torbę na półpiętro i wyciągnął Desert Eagle’a po czym odbezpieczył go i oddał strzał niemal na ślepo, w stronę ochroniarzy, nie zdziwiło go, więc, że nie trafił. Zanim wystrzelono kolejną serię pocisków schylił się i wyszedł kilka stopni wyżej, po czym rzucił spojrzenie w stronę Jeep’a. Akash leżał skulony na siedzeniu, trzymając w ręce AK-47. Martin wychylił się i kolejna kula świsnęła mu koło ucha, odbijając się od poręczy, sam zabójca wystrzelił trzy pociski. Dopiero ten trzeci trafił jednego z oponentów w udo, czemu towarzyszył bolesny krzyk i upadek mężczyzny. Martin już miał oddać czwarty, zabójczy strzał, kiedy nabój wystrzelony przez drugiego ochroniarza trafił go w ramię, przez co Hateman upuścił pistolet i dał czas rannemu do schowania się za ustawionym po przeciwnej stronie zaułka, kontener ze śmieciami. Właśnie na takie okoliczności, Martin miał przy sobie drugiego Desert’a. Wyciągnął go z kabury i zauważył, że ochroniarz wbiega już na schody, więc sam cofnął się trochę i wbiegł na schody, biegnące w przeciwną stronę, co dawało mu chwilową osłonę przed pociskami. Kroki ochroniarza były coraz bliższe, a Hateman wciąż próbował odbezpieczyć jedną ręką pistolet, kiedy nagle usłyszał serię szybkich wystrzałów i kroki ucichły. Wychylił głowę za poręcz i zobaczył leżące na schodach ciało mężczyzny, który go gonił, z kilkoma, lub może nawet kilkunastoma dziurami w plecach, z których sączyła się ciemnoczerwona posoka. Na dole stał Akash trzymający w ręce AK-47.
-Co się tak kurwa gapisz!? Bierz dupę w troki i do wozu! – ryknął i sam wsiadł do auta. Martin schował broń do kabury i biegł w dół, co tchu. W biegu chwycił swoją torbę i dobiegł do samochodu ciężko dysząc i czując przenikliwy ból w prawym ramieniu, akurat w momencie, kiedy do zaułka wbiegło trzech następnych mężczyzn w garniturach trzymających w rękach Colt’y Defender 07000D. Hateman’owi przeszło przez myśl żeby spróbować podnieść, leżącego trzy metry przed nim Desert Eagle’a, ale spojrzenie na trzech biegnących jego stronę mężczyzn skutecznie odwiodło go od tego pomysłu. Otwarł drzwi do samochodu, szybko do niego wskoczył i już je zamykał, kiedy usłyszał trzy krótkie wystrzały. Jeden pocisk wbił się w drzwi, a dwa kolejne w przednią szybę.
-Schyl się kurwa! – ryknął Kumar po czym sam się uchylił i z całej siły wcisnął pedał gazu. Kolejne naboje wbijały się w przednią szybę, a kiedy przejeżdżali obok kontenera, ranny w nogę ochroniarz strzelił w lewą przednią szybę jednak nie odniosło to pożądanego efektu. W końcu, pod naporem kul, przednia szyba Jeep’a Liberty rozprysnęła się na tysiące drobnych kawałeczków zalewając nimi, pochylonych w samochodzie mężczyzn. Jeszcze kilka strzałów, parę kul w siedzeniach i tylnej szybie i w końcu wyjechali na ulicę. Obydwaj się podnieśli. Akash skręcił w lewo i nacisnął mocniej pedał gazu. Gdy zobaczyli w lusterku jadące za nimi dwa radiowozy, Kumar zjechał na chodnik po prawej stronie i potrącając kilku przechodniów, zmusił pozostałych do usunięcia mu się z drogi. Pędzili szerokim chodnikiem przy Valhalla Street, uciekając przed zbliżającymi się, teraz już czterema radiowozami, dopóki na ich drodze nie zaczęły wyrastać latarnie. Wtedy zmuszeni byli wrócić na jezdnię i wymijać kolejne samochody. W ciągu kilku minut tego szaleńczego slalomu, Martin był bliższy śmierci niż podczas któregokolwiek z zadań. W końcu dojechali do rozwidlenia. Jedna z dróg – po prawej łagodnie wznosiła się w górę i prowadziła na prostopadłą do drogi, którą jechali, autostradę Erengrad – Nordstad. Druga droga, ta po lewej, lekko opadając prowadziła do tunelu, którym można było przejechać pod autostradą.
-Zapnij pas! – krzyknął Akash, a płatny morderca posłusznie wykonał jego polecenie. Wjechali na drogę po prawej i gdy Kumar był już pewny, że pościg jedzie za nimi, zeskoczył na drugą drogę, mijając o włos, srebrne Renault Megane i gwałtownie się zatrzymując. Gdy lądowali, Hateman uderzył głową w sufit, po czym usłyszał, ze kierowca otwiera drzwi i wysiada, więc z bolącą od uderzenia głową poszedł w jego ślady.
-Za mną! – warknął Akash i wbiegł do tunelu. Martin podążał krok w krok z nim. Spadający Jeep tymczasowo wstrzymał ruch, więc nie mieli problemu z unikaniem nadjeżdżających samochodów. W pewnym momencie, Kumar skręcił w lewo i podbiegł do ściany. Martin nie widział, lekko wystającego kamienia z muru, dopóki jego kompan go nie wyciągnął. Nagle zadziałał jakiś mechanizm i kawałek ściany nieznacznie się uniósł, ukazując podłogę, znajdującego się za nim, długiego korytarza. Obydwaj wczołgali się już, kiedy kilku policjantów z pościgu zjawiło się u wejścia tunelu. Korytarz bardzo szybko skręcał w prawo i okazało się, że jest on równoległy do tunelu.
-Szybciej! W Jeep’ie jest bomba! – pogonił Martin Ochroniarz Borovitcha.
Kiedy byli już jakieś 30 metrów od wylotu tunelu, usłyszeli huk eksplozji, a następnie doszedł ich dźwięk walącego się wejścia. Chwilowo byli bezpieczni…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nietencomyslisz
Kozica górska zwana mEwą



Dołączył: 18 Cze 2005
Posty: 977
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 16:00, 25 Sie 2005    Temat postu:

jak mi sie nudzi to robie głupie rzeczy, a teraz mi sie nudzi, zamieszczam wiec dwa króciutkie felietoniki Smile



Słowo tolerancja wielkie hasło dzisiejszego świata , wielki manifest, które powoli zaczyna mi przypominać słowo moralność, na nie kiedyś też wszyscy się powoływali. Wycierali sobie nią usta i nawoływali "bądźcie moralnymi", z czasem tak każdy bał się posądzenia o bycie niemoralnym ze często w jej imieniu właśnie "to" robiono, to samo dzieję się niestety z tolerancją. Pewnego dnia zobaczymy kogoś bijącego w ciemnej bramie inną osobą, ale przecież się nie wtrącimy bo jesteśmy tolerancyjni ! jeżeli to lubi to czemu nie……
Ja nie jestem tolerancyjna, to słowo z czasem też straci na wartości, ktoś się nim posłuży do własnych interesów, ktoś innyschowa sie za nim. Nie bądźmy tolerancyjni ale szanujmy innych i pozwólmy być tym kim są i niech robią co chcą pod warunkiem, że nie czynią tym szkody ani SOBIE ani innym...

Być sobą takim jakim się jest
Gdyby to było takie proste, codziennie w mojej głowie toczą się boje, o to co jest właściwe, co jest prawda a co fałszem. Co tanim chłamem i komercją a co autentykiem. Codziennie walczymy o wyższy poziom. Wystawy, koncerty, filmy wyżej i wyżej, trzeba się rozwijać….ale gdzieś się gubię, w pogoni za rozwojem tracę podstawy i grunt. Wy tez, po was to widzę. Nie ma rzeczy doskonałych, ale każdy w swoich oczach jest mieszanina swiętego z największym cwaniakiem . Tak nie jest, zgubiliśmy podstawy, nie będzie wyższego poziomu gdy zapomnimy o najwyższych wartościach, które obowiązuje każdego, jak poszanowanie drugiego człowieka i wyreklamowana tolerancja. To nie wystawy i kolejne wieczorki poetyckie czynią nas ludźmi światłymi i mądrymi lecz właśnie prawdy podstawowe wprowadzone w życie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Siergiej
Szop Pracz



Dołączył: 07 Lip 2005
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Królewskie miasto Kraków

PostWysłany: Czw 14:41, 01 Wrz 2005    Temat postu:

postanowilem tu umiescic moje recenzje ktore czytal tylko Bobo jak narazie...sa to recenzje kilku gier Very Happy

Beyond Good & Evil

Expose the Conspiracy. Capture the Truth.


Czas by przedstawić grę pod tytułem “Beyond Good & Evil”, która przykuła mnie, łącznie, do telewizora na ponad dwadzieścia jeden godzin, tak, tyle czasu zajęło mi przejście gry akcji, której poziom trudności, mimo iż jest to gra przeznaczona dla graczy w wieku od siedmiu lat, bywał dal mnie dobijający, hehe chyba się starzeje;). W grze będziemy po raz setny, nie, po raz tysięczny ratować świat, ale nie ziemię, a planetę Hillys będącą w stanie wojny z tajemniczą rasą „DomZ” najeżdżającą Hillys. Główna bohaterka, Jade, razem ze swoimi przyjaciółmi, wujkiem Pey’J (który jest….świnią) i tajnym agentem „Double H” spróbują odkryć największy spisek wszechczasów. Od tego czy im się uda zależeć będzie to czy DomZ ostatecznie opanują Hillys!
Po kilku słowach wstępu czas powiedzieć coś o grze. Od razu powiem, że, jeśli macie mało czasu na granie to ostrzegam, że gra wciąga! Pierwszym plusem te gry jest dynamika podczas walki. Salta, skoki, super ciosy i inne podrygi naszej bohaterki naprawdę wprawiają w zachwyt. Jej broń, kij Dai-Jo, choć na początku nie robi wrażenia to podczas walki naprawdę doprowadza do opadu szczęki. Gra jak już wspominałem jest dosyć trudna, tyle, że nie da się przegrać, ponieważ za każdym razem, kiedy zginiemy pojawimy się w tym pomieszczeniu, w którym zginęliśmy. Pomimo to jednak czasem trzeba się naprawdę wysilić by przejść dany moment i nie chodzi tu tylko o walkę. Czasem trzeba będzie się trochę pogłowić by przejść niektóre momenty. Kolejną zaletą BG&E są liczne minigierki, różnorodne lokacje i to, że grę umilą nam takie zabawy jak fotografowanie zwierząt, czy zbieranie pereł, a tego jest naprawdę dużo, więc by nudzić się przy Beyond Good & Evil się nie można, a dodam do tego, że również walki z boss’ami są różnorodne i każdego trzeba pokonać inaczej, inaczej ostatni boss może człowieka do szewskiej pasji doprowadzić.
O grze już, co nieco wiemy, a więc czas na słówko o grafice. Może nie rzuca ona no kolana, ale powiedzmy sobie szczerze BG&E nową grą nie jest, a o grafice również nie można powiedzieć, ze jest słaba, co to, to nie. Animacja prezentuje się bardzo ładnie, modele postaci są zrobione starannie, choć moim zdaniem troszkę mało szczegółowo. Podczas walk jednak, wszystkie wybuchy, ciosy, strzały itp. prezentują się bardzo dobrze i dodają jeszcze większej dynamiki walkom. Brakuje mi tylko wstawek FMV, choć te FMA, która już są w grze są zrobione całkiem nieźle.
Tyle o grafice, teraz czas powiedzieć parę słów o oprawie audio produkcji Ubisoft’u. Tutaj naprawdę jest, co chwalić. Muzyki w prawdzie nie ma dużo, ale jak jest to już idealnie dopasowana do klimatu danej lokacji. Od wesołej, spokojnej melodii w barze, po dynamiczną i szybką melodię podczas walki z boss’em. Dźwięki również robią dobre wrażenie i one, podobnie jak animacja nadają dynamiki walką. Również dźwięki wydawane przez różnorakie pojazdy brzmią imponująco. Podobnież głosy postaci w wersji angielskiej (nie grałem w żadnym innym języku) brzmią dobrze i są idealnie dopasowane do postaci, a niektóre teksty naprawdę potrafią rozbawić, a czasem zbudować ponury i smutny klimat, a więc podsumowując, w Beyond Good & Evil dźwięk stoi na wysokim poziomie i chyba nie ma się, do czego doczepić, choć powiem szczerze, że nie jestem w stanie z czystym sumieniem dać tutaj 10/10.
Teraz powiedzmy, co nie, co o fabule BG&E. Stoi ona na wysokim poziomie, jest ona dosyć zawiła i bardzo ciekawa. Z jednej tajemnicy w następną i tak do końca gry i nawet zakończenie pozostawia wiele przemyśleń na temat gry, choć te postanawiam zostawić już wam by nie psuć zabawy. Ale naprawdę tutaj fabuła może nie stoi na poziomie iście RPG’owym, to jednak na pewno można, a nawet trzeba ją pochwalić. Nie wiem jak Wy, ale ja stawiam na prawdę wielki plus za samą tajemniczość.
Teraz, co nieco powiem o klimacie gry od Ubisoft’u. Naprawdę jest on budowany ciągle przez dźwięki panujące w lokacjach oraz ich wystrój. Wesoła muzyka naprawdę poprawia humor, gdy chodzimy sobie po mini-bazarze, a z kolei podejrzane dźwięki, „organiczne” ściany, dziwne lustra itp. budują mroczny klimat w głównej bazie DomZ, gdzie już czeka ostatnie boss, choć czasem niektóre rzeczy mogą wydawać się zbyt cukierkowe, na przykład broń w postaci różowych dysków, czy tez wygląd łodzi głównej bohaterki.
Reasumując: Beyond Good & Evil to gra warta polecenia, o bardzo dobrej oprawie audio jak i również grafice stojącej na przyzwoitym poziomie. Kolejną z zalet tej gry jest bardzo dobry klimat, choć momentami wydaje się on troszkę cukierkowy, ale nie zapominajmy, ze dolny próg wieku to w przypadku tej gry siedem lat, więc krew nie morze tryskać na wsyztskie storny. Kolejnym atutem Beyond’a jest zawiła i niebanalna fabuła oraz spora liczba minigier, które nie pozwolą nam się nudzić przed ekranem telewizora, bądź monitorem komputera. Jednym słowem Beyond Good & Evil to gra przygodowa warta polecenia!

Grywalność: 8/10
Fabuła: 9/10
Grafika: 7/10
Audio: 9/10
Klimat: 9/10
OCENA OGÓLNA: 9/10
Serge

Eye Toy Play
12 Szalonych Gier….

Przyszedł czas by zrecenzować przełomową, nie tylko dla konsol, grę. Mowa tu o Eye Toy Play, grze wyprodukowanej przez Sony, grze, której za pomocą małej kamerki będziemy mogli grać, poruszając swoim obliczem po ekranie. Jest to niewątpliwie coś nowego i nadzwyczajnego w dziedzinie gier. Jednak nie jest to jeszcze zbyt rozbudowane i śmiem twierdzić, iż gra owa, nie wykorzystuje nawet połowy możliwości grania przy użyciu kamerki.
Za sobą mamy krótkie przedstawienie gry, a więc włączamy konsole i już intro rzuca się w oczy. Owo intro tłumaczy nam, co i jak mamy zrobić by wszystko dobrze działało. Niby nie widać w tym nic nadzwyczajnego, ale intro jest zrobione dosyć zabawnie, a uroku dodaje mu „wykorzystana” w nim starsza kobieta (tak zwana babcia ). Po obejrzeniu tego krótkiego wprowadzenia, jeśli wszystko dobrze zrobiliśmy, ujrzymy na ekranie to, co rejestruje kamerka. Już w menu głównym możemy sprawdzić, „czym to się je”, ponieważ poruszać będziemy się poprzez poruszanie dłońmi nad przyciskami, znajdującymi się na ekranie. Od razu urzeknie nas duża ilość ikonek w menu pozwalających na tradycyjną grę jednoosobową (single player), kilkuosobową (multi player), nagranie własnej wiadomości (video messaging), zmianę opcji gry (options) i dosyć ciekawą i innowacyjną zabawę w tak zwanym „Playroom”. Właśnie o Playroom’ie chciałbym teraz napisać parę słów, ponieważ bawiąc się tym można się naprawdę uśmiać.
Do rzeczy. Opcja ta pozwala nam na wywoływanie dosyć efektownych anomalii na ekranie telewizora jak na przykład prószenie śniegu, czy opadanie jesiennych liści. Ale to dopiero początek. Dzięki Playroom możemy nawet spowodować opóźnianie przez kamerkę naszych ruchów, czy też pojawienie się pajęczyny na ekranie, a nawet trzęsienie przez kamerkę naszym obliczem. Playroom może powodować jeszcze kilka innych ciekawych rzeczy, jednak nie będę tu wszystkich wymieniał i opisywał, bo nie po to tu jestem.
Teraz przejdźmy do tego, o czym właściwie powinienem mówić, czyli do samego grania w Eye Toy Play. Dostępnych gier mamy 12 i postaram się je teraz, po krótce opisać. Moim zdaniem najlepszą i za razem moją ulubioną jest „Kung Foo”, gra w której naszym zadaniem będzie bicie małych ludzików i nie pozwalanie im by dostali się do środka ekranu. Ludzików jest kilka rodzai, a każdy z nich atakuje inaczej, co znacznie polepsza zabawę podczas gry. Oczywiście kolejne etapy przerywały nam będą rundy bonusowe, które też umilą rozgrywkę. Rzecz jasna całość utrzymana jest w klimatach azjatyckich. Kolejną godną uwagi grą jest „Beat Freak”. Owa gra polega na tym, iż wybieramy sobie melodię, przy której chcemy się bawić, a okrągłe dyski w rytm tej melodii wylatują ze środka ekranu wprost w jego rogi, gdzie umieszczone są głośniki. Zadanie gracza polega na tym, iż gdy dysk styka się z głośnikiem gracz ma w niego (głośnik) trafić. Niby proste, a jednak bardzo męczące, ale dające też sporo zabawy. Kolejną z godnych uwagi gier w Eye Toy Play jest „Mirror Time” gra, w której naszym zadaniem jest dotykanie ręką zielonych obiektów ustawionych w rogach ekranu, jednocześnie unikając, mało efektownie wybuchających, podobnych, lecz czerwonych obiektów. Spytacie pewnie, co w tym ciekawego. Ano to, że w grze przeszkadzał nam będzie tzw. „Big Robo Bro”, który będzie odwracał na wszystkie możliwe kierunki, różne części ekranu, przy czym można się naprawdę pośmiać i dobrze zabawić. Inną grą wartą opisania w tej recenzji jest „Boxing Chump”. Staniemy tu na ringu, w szranki z raczej słabo wykonanym robotem. Nie musimy się jednak przejmować, że sędzia dostrzeganie nasze niedozwolone ruchy. Czemu? To proste! Bo w Boxing Chump nie ma sędziego i wszystkie chwyty są dozwolone. Gra się w to naprawdę ciekawie, lecz bardzo denerwujące są częste przerwy w pojedynku. Po wymienieniu tych lepszych, czas na powiedzenie coś o mniej godnych uwagi gierkach w ETP. Pierwszą i za razem moim zdaniem najgorszą z nich jest „Keep Ups”. Gra jest w zasadzie prosta. Zostajemy postawieni pomiędzy dwoma budynkami, w oknach owych budynków pokazują się różne stworki, a naszym zadaniem jest podbijanie piłki różnymi częściami ciała i trafianie w owe stworki. Oczywiście dla utrudnienia pojawią się też stworki, w które trafić nam nie wolno. Wada tej gry polega na tym, że cały system podbijania piłki jest totalnie „skopany” i beznadziejny. Osobiście tej gry nie trawię. Teraz następna gra zrobiona tylko po to by zapchać wolne miejsce na płycie, a mianowicie „Wishi Washi”. Ta „gra” polega na tym, że machając ręką przed kamerką myjemy okna, a gdy wyczyścimy cały ekran przechodzimy do następnego poziomu. Całą pasjonującą rozgrywkę uatrakcyjniają napotykane od czasu do czasu ptasie odchody. I właściwie tyle mogę o tej grze powiedzieć. Włączyłem ją raz i ciągle mi się śni po nocach. Ehhhh, jednak gyr mają negatywny wpływ na ludzi . Kolejną niewartą uwagi grą jest Plate Spiner. Ot po prostu delikatnymi ruchami rąk mamy obracać talerzami jak najdłużej. Z czasem pojawiać się będą na szczęście kolejne talerze, co, choć trochę urozmaica rozgrywkę. Jednak nie zmienia to faktu, że „Plate Spiner” jest grą, co najwyżej przeciętną. Poza tymi siedmioma grami jest jeszcze pięć, ale ja napisałem o tych, które wzbudziły we mnie, jakieś silniejsze emocje.
Pozostała „piątka” to:
-Rocket Rumble – z początku mi się podobała, ale szybko się nudzi. Po prostu zaznaczamy rakiety latające po ekranie, a potem je detonujemy.
-Disco Stars – „niby taniec”, a tak naprawdę tylko wykonywanie wcześniej wskazanych ruchów rękami.
-Ghost Catcher – gra mogłaby być dobra gdyby nie to, że jest mało przejrzysta. Polega na łapaniu duchów (co robi się dosyć niewygodnie) i niszczeniu nietoperzy, które co jakiś czas pojawią się na ekranie.
-Ufo Juggler – mamy sterować statkami kosmicznymi poprzez obracanie ich, tak by wyleciały na samą górę ekranu, a jednocześnie nie „przegrzały się”. Przeszkadzać nam w tym będzie przelatujący od czasu do czasu inny statek kosmiczny.
-Slap Stream – Cztery chmurki w narożnikach ekranu, z których wyskakują niegrzeczne myszy, które mamy bić, jednocześnie uważając na bawiące się w chmurach króliczki.
Jak widać, każdy znajdzie coś dla siebie w zestawie gier Eye Toy Play, jednak ma On dosyć sporą wadę. Mianowicie to, iż jeśli gramy sami to wszystkie gry szybko nam się znudzą, ponieważ są to gry raczej gry płytkie i „krótko dystansowe”. Po tygodniu góra dwóch, gracz nie będzie już znajdował przyjemności w samotnym graniu w te, bardziej mini-gierki niż gry. Co innego jeśli ma się pod ręką znajomych. Wtedy ETP gwarantuje wspaniałą zabawę!
Po tym dość długim opisie gry, czas wspomnieć o tym, co poza obrazem z kamery, widzieć będziemy na ekranie naszego telewizora, czyli grafice. Wiele o niej powiedzieć nie można, co gorsze, nie można też powiedzieć o niej wiele dobrego. Modele małych bądź większych
postaci, które będą nam towarzyszyły podczas gry są, co najwyżej przeciętne, a ich mimika również stoi na niskim poziomie. Jeszcze gorzej jest z efektami specjalnymi, jak pioruny czy wybuchy, które są wykonane wręcz tragicznie. Grafikę tutaj ratuje jedynie to, iż jest dopasowana do zabawnego klimatu samej gry.
Teraz wspomnę, co nieco o dźwięku w Eye Toy Play. Stoi on na, z pewnością znacznie wyższym poziomie niż grafika i trzeba przyznać, że podobnie jak ona jest idealnie dopasowany do zabawnego klimatu całej gry. Wszystkie postacie mają bardzo dobrze dobrane głosy, a wyżej wspomniane efekty specjalne ratuje właśnie dźwięk. W prawdzie muzyka w mogłaby być lepsza, ale i tak nie jest źle.
Wspomnę jeszcze o klimacie w ETP, który jest zabawny i bardzo pasujący do samej gry i trzeba przyznać, że panowie z Sony postarali się dopasować dźwięk i grafikę właśnie do takiego klimatu. Tylko czy wyszło to im na dobre?
Reasumując: Eye Toy Play jest niewątpliwym hitem w dziedzinie gier, lecz w tej technologii jest to dopiero „growy” debiut, który być może wprowadzi nas w zupełnie nowy wymiar grania. Na płycie znajdziemy 12 różnorodnych mini-gierek, które samotnego gracza nie przykują na długo do telewizora jednak na kilkuosobowe zabawy ETP jest po prosu genialny!
I choć grafika nie zachwyca, to przecież i tak, w tego typu grze mało kto zwraca na nią uwagę. Swoją drogą błędy grafiki i tak nadrabia dobrze wykonany dźwięk. Poza wcześniej wymienionymi grami na DVD z Eye Toy Play’em znajdzie się też kilka innych ciekawych dodatków, o których wcześniej wspominałem. Klimat w samej grze jest zabawny, a grafika i dźwięk są do niego dobrze dopasowane. Ja osobiście uważam, że ETP wykorzystuje małą część możliwości tej technologii, aczkolwiek uważam, że w przyszłości, gry będą się opierały właśnie na technologii Eye Toy. Na razie mogę tylko polecić grę tym, którzy często grają ze znajomymi, bo dla wielu osób to naprawdę świetna zabawa, jeśli jednak ktoś chce grać samotnie, to nie polecam mu zakupu tej gry, ponieważ koszt samej kaerki wynosi ponad sto złotych, złotych przyjemność indywidualnej gry szybko przemija.


Grywalność: 8/10
Grafika: 4/10
Dźwięk: 8/10
Klimat: 9/10
Pomysł: 10000/10 
OCENA OGÓLNA: 8/10
Serge

Gran Turismo 3: A-spec
The redl driving simulator
Tym razem zrecenzuję kolejną odsłonę najlepszej serii konsolowych wyścigów – Gran Turismo 3: A-Spec. Na miano najlepszej, owa seria zasłużyła sobie dwoma poprzednimi odsłonami serii. Wyszły one na konsolę Sony Playstation 1, więc A-Spec, który ukazuję się na PS 2 jest dla serii GT wejściem w, można śmiało powiedzieć, kolejną erę grania. Nowa konsola – nowe możliwości. Czy wykorzystane, dowiecie się czytając dalej.
Po włączeniu gry od razu natrafiamy na imponujące intro. Szkoda tylko, że jest ono zbyt długie i że trzeba sporo poczekać by się „rozkręciło”, jednak przyznać muszę, że warto. Po oglądnięciu intra pojawia się przed nami menu główne. Nie ma w nim chyba nic nadzwyczajnego, ot opcje, „Arcade Mode” oraz Gran Turismo Mode”. Arcade ma w sobie kilka rodzajów rozgrywki. Między innymi możemy jechać „Time Trial”, czyli ścigać się z własnym cieniem po to by osiągnąć jak najlepszy rezultat. Będziemy mogli również jechać wyścigi ze znajomymi na podzielonym ekranie. Oczywiście bawić będziemy się mogli również odblokowując w trybie „Arcade” dodatkowe trasy i samochody do wyścigów.
Tyle o „Arcade”, teraz czas przejść do prawdziwej gry, czyli „Gran Turismo Mode”.
Na początku gry dostaniemy nie wielką sumę pieniędzy, za które musimy kupić sobie pierwszy samochód. Firm podobnie jak i samochodów jest dużo, co znacznie umila rozgrywkę w GT 3. Swoje samochody będziemy mogli oczywiście ulepszać kupując do niego nowe części jak hamulce, silnik czy turbo. Będziemy mogli oczywiście również na odpowiedniej trasie sprawdzić osiągi swojego pojazdu, a w garażu obejrzeć, jakie mamy samochody, zachować grę, pobawić się w opcjach itp. Dla urozmaicenia rozgrywki, twórcy gry dodali takie szczegóły jak wymiana oleju, umycie samochodu (tej opcji nie rozumiem, przecież one i tak się nie brudzą!) czy też zmiana kół w samochodzie (nawet tu autorzy postarali się o oryginalne nazwy firm i chwała im za to). Po tym wszystkim czas wkroczyć na „scenę” i zawojować świat wyścigów samochodowych. Będziemy mogli się ścigać w turniejach dla amatorów, początkujących oraz profesjonalistów. Wraz z kolejnymi „klasami” zwiększać się będą premię za wygrane, ale i poziom trudności wyścigów. Będzie też opcja „Endurance Race”, w których naszym zadaniem stanie się toczenie bardzo długich „bojów” o astronomiczne sumy. Będą też tak zwane „Rally Event.”, w którym stoczymy zażartą walkę o bezwzględne zwycięstwo. Wszystkie „klasy” podzielone są na wyżej wspomniane turnieje, a jeśli zwyciężymy wszystkie wyścigi w danym turnieju, to zdobędziemy bonusowy samochód. Jednak zwykle jest to słaby samochód znacznie lepiej samemu zbierać pieniądze na kupno nowej bryki. By otrzymać dostęp do większej ilości wyścigów będziemy musieli w tzw. „License Centem” wykonywać zadania, bo otrzymać odpowiednią licencję, zezwalającą na udział w poszczególnych wyścigach.
Teraz czas na słówko o samej rozgrywce. Poziom trudności jest naprawdę wysoki i przeciętnego człowieka do granic wytrzymałości potrafi doprowadzić błąd na ostatnim zakręcie, powodujący utratę prowadzenia. W prawie każdej trasie, a jest ich nie mało, znajduje się jakiś trudny moment, co dodaje adrenaliny podczas wyścigów na danych trasach, gdy dojeżdżamy do ów trudnego miejsca. Sama jazda samochodem daje ogromną przyjemność, nie mówiąc już o wygrywaniu wyścigów, czy nawet całych turniejów. Jednak osobiście bardzo nie podoba mi się to, iż samochody nie brudzą się podczas wyścigów, o czym wspomniałem wyżej i to, że nawet z najgorszych wypadków wychodzą cało i bez nawet najmniejszych zadrapań na lakierze. Aczkolwiek znakomicie rekompensuje to, poczucie prędkości, z jaką aktualnie jedziemy, które jest po prostu cudowne. Kiedy jedziemy kabrioletem z niewyobrażalną prędkością, prawie czuje się wiatr we włosach, co daje graczowi ogromną przyjemność. Sam model jazdy jest znakomity, jednak kolizje pozostawiają w tej grze wiele do życzenia i są moim zdaniem mało realistyczne.
Tyle o jeżdżeniu, teraz czas napisać o przecudownej grafice, jaką ujrzymy w Gran Turismo 3. Samochody są niemal identyczne, jak te, które możemy (lub nie ) ujrzeć na ulicach. Od pojazdów przepięknie odbijają się promienie słońca, czy świateł z latarni. Nawierzchnia drogi również robi znakomite wrażenie, nie mówiąc już o pięknych tłach, jakie ujrzymy podczas wyścigów. Jednym słowem grafika w GT 3 zapiera dech w piersiach!
No i wreszcie można napisać słówko o muzyce i dźwięku w tej grze. Jest o wykonany świetnie i już sam warkot silników powinien zagrzewać kierowców do boju. Dźwięki hamowania, zakręcania itp. również twórcom wyszły znakomicie, nie mówiąc już o muzyce, która jest wyśmienita. Kawałków jest dużo i co najlepsze, sami możemy wybrać sobie, których będziemy słuchać podczas jazdy. Jedyny mankament polega na tym, iż dźwięki dochodzące z trasy skutecznie zagłuszają muzykę.
W grach wyścigowych trudno mówić o klimacie, ale ja się postaram. W Gran Turismo jest on naprawdę świetny! Gra wprowadza nas w świat ulicznych wyścigów, wyścigów których wygrać może tylko jeden. Sprawia to, że gracz za wszelką cenę chce stać się tym jednym i wygrać wszystkie wyścigi zdobywając najlepsze samochody! A grafika i dźwięk jeszcze dodają tej grze klimatu, bo nie ma nic lepszego niż jechać 500 km/h i słyszeć ten cudowny warkot silnika.
Reasumując: Gran Turismo 3 jest grą wartą polecenia każdemu! Nawet komuś, kto nie lubi gier samochodowych, tak jak ja, a jednak na mnie GT 3 wywarło ogromne wrażenie. Sama jazda samochodem jest cudowna i daje ogromną przyjemność, pomimo niezniszczalności samochodów. Od liczby dodatków można dostać zawrotów głowy, a oprawa audio audio video stoją na najwyższym poziomie! Ta gra jest cudowna!

Grywalność: 9/10
Grafika: 10/10
Audio: 9/10
Klimat: 9/10
OCENA OGÓLNA: 9/10
Serge

Lord of the Rings: The two towers
One to rule them all……..
Nadszedł czas by zrecenzować tytuł, który bez wątpienia jest jednym z najbardziej komercyjnych w historii gier. Mianowicie Lord of the Rings: The two Towers (Władca Pierścieni: Dwie wieże dla tych co słabo znają angielski). Tytuł ten wydała największa w dziedzinie gier firma, Electronic Arts. Może właśnie to jest problem, gdyż EA mając renomę i ogromne pieniądze coraz częściej wydaje gry coraz mniej dopracowane, ale będące komercyjnymi hitami.
No, ale nie miałem pisać o EA, lecz o Władcy, a więc do rzeczy. Sama gra oparta jest na filmie, co jednym zaostrzy apetyt na grę, a drugich od niej odrzuci. Ja osobiście wolałbym żeby było więcej „od siebie” w wykonaniu twórców, no, ale nie ja decyduje o tym, jakie będą gry. Po włączeniu konsoli ukarze się nam ciekawie wykonane menu. Wiadomo ‘New Game”, Load Game” i opcje. Nic nowego innymi słowy. Podczas poruszania się po menu przygrywać nam będzie ciekawa klimatyczna muzyka. Gdy chcemy zacząć grę pojawi się kolejne menu. Tym razem z wyborem misji, których jest niestety niewiele i są dosyć krótkie. Przygodę zaczniemy od dwóch wstępnych misji. Isildurem, a następnej Aragornem. We wszystkich pozostałych (nie licząc ukrytych) będziemy wybierać spośród Aragorna, Gimliego i Legolasa, ale do każdej misji można wrócić po to by zagrać inną postacią. Dużym urozmaiceniem będzie to, że nasze postacie za niszczenie kolejnych hord przeciwników będą dostawać Poziomy doświadczenia i punkty, za które będą „kupowały” nowe umiejętności. Szkoda tylko, że wszystkie postacie mają te same umiejętności, tylko pod inną nazwą. Motywacją dla graczy by zdobywać kolejne poziomy będzie to, że dzięki temu można dotrzeć do dodatkowych misji, zobaczyć zdjęcia z filmu, czy też obejrzeć wywiady z aktorami.
Teraz o samym graniu. Na początku wydaje się super. Walczymy z różnorodnymi przeciwnikami różnych umiejętnościach, jedni są szybsi niż reszta, drudzy mają tarcze, a następni strzelają z łuku itp. itd. Jednak w pewnym momencie przechodzi to w monotonie, bo nie robimy nic innego niż zabijanie kolejnych przeciwników. Na szczęście, przynajmniej częściowo, sytuację ratuje to, iż czasem są pewne urozmaicenia jak zrzucanie przeciwników drabin, zabicie przeciwników zanim ludzie spłoną w budynku, czy też walczenie o to by brama w Hełmowym Jarze przetrwała jak najdłużej. Ciekawe są również walki z bossami, ponieważ na wszystkich trzeba znaleźć jakiś sposób, dzięki któremu zabijemy przeciwnika. Nie są to nigdy jakieś bardzo wyrafinowane sposoby na anihilacje wrogów jednak lepsze to, niż gdy boss różni się od zwykłego orka tylko tym, że wytrzyma kilka ciosów więcej. Sama walka zrobiona jest dość ciekawie, do dyspozycji bronie do walki w zwarciu, jak i na odległość. Bardzo spodobało mi się to, iż w grze przydaje się blok. Rzadko w jakiejkolwiek grze korzystałem z bloku, a we Władcy robiłem to namiętnie. Jednak niektórzy przeciwnicy będą mieli ciosy, których nie da się zablokować np. Trolle lub Uruk Hai’owie. Podoba mi się też to, że jak już wcześniej pisałem, można „kupować” dodatkowe umiejętności i comba (serie ciosów), które czasem będą wręcz niezbędne do pokonania wrogów. Również podoba mi się, że gdy przeciwnik zostanie przez nas przewrócony na ziemię, lecz nie zabity, to nie musimy czekać aż wstanie, lecz możemy go szybko dobić. Podsumowując gra się dobrze, lecz gra jest zbyt krótka i za szybko zaczyna wiać monotonią.
Teraz grafika. Powiem szczerze, że średnio mi się podoba. Jak przeciwnicy zrobieni są wyśmienicie to pozostałe postacie mogę ocenić na co najwyżej średnie. Twarze nie podobają mi się zupełnie, a bieg naszych bohaterów wygląda moim zdaniem trochę głupio. Pozostałe tekstury i tła są średniej jakości i ma, do czego się przyczepić, lecz również nie ma się, czym zachwycać. Podsumowując, grafika w LotR: tTT stoi na przeciętnym poziomie.
Tyle o grafice, czas napisać coś o oprawie audio owej grze. Tu muszę przyznać, że panowie z Electronic Arts się postarali. Głosu użyczają aktorzy, którzy grali w filmie, co nie dość, że oddaje doskonale „filmowy” klimat gry, to jeszcze znakomicie brzmi. Odgłosy walki również zasługują na słowa uznania gdyż są realistyczne i doskonale dobrane. Okrzyki bojowe, dźwięk uderzającego o siebie żelaza czy niszczenia tarcz są po prostu wyśmienite i nadają grze odpowiedniego klimatu.
I właśnie klimat jest chyba najmocniejszą stroną „Dwóch Wież”. Niemal przez całą grę czujemy, że to od nas zależy los śródziemna i jeśli nam się nie uda, to nie uda się nikomu. Najbardziej odczuć to można podczas misji w Hełmowym Jarze. Noc, deszcz, setki przeciwników kilku bohaterów, którzy mają ich zatrzymać. Tak w ogromnym skrócie przedstawiają się owe misje i choć brzmi banalnie, to jednak nie ma nic lepszego niż „po raz 999 uratować świat”.
Reasumując: Lord of the Rings: the Two Towers jest grą, której komercyjność można ujrzeć już po obejrzeniu okładki. Gra jest oparta na kinowym hicie i gdyby nie to, że jest bardzo krótka i monotonna, mogłaby być grą prawie doskonałą. Prawie, gdyż pomimo, że oprawa audio jest zrobiona doskonale i świetnie pasuje do dobrze wyczuwalnego klimatu gry, to jednak grafika, zwłaszcza postaci, pozostawia wiele do życzenia. Podsumowując LotR: tTT jest grą niezłą, aczkolwiek nie mogę z czystym sercem powiedzieć, że jest bardzo dobra.

Grywalność: 7/10
Grafika: 5/10
Audio: 10/10
Klimat: 9/10
OCENA OGÓLNA: 7/10

Tekken 4
Enter the King of Iron Fist Tournament 4…

Przyszedł czas by zrecenzować czwartą (licząc Tekken Tag to piątą) część gry, od Namco, pod tytułem Tekken 4. Jest to kolejna odsłona serii uważanej za jedną z najlepszych historii bijatyk.
Słowo wstępu mamy za sobą, więc powiedzmy wreszcie coś o samym graniu w T4. W samym menu głównym nie zobaczymy chyba żadnych zmian w porównaniu z T3. Będzie można potrenować przy użyciu trybów „Practice” i Training”, grać drużynowo dzięki trybowi „Team Battle”, przeciwko znajomemu w trybie „vs battle”, walczyć nie lecząc się dzięki trybowi „survival”, oraz „im szybciej tym lepiej”, czyli tryb „time attack”, jest również tryb „Arcade mode” ale różni się tym od „story mode”, że nie opowiada historii postaci, znajdzie się również tryb, w którym będziemy chodzili po planszy i bili kolejnych słabych przeciwnikó by na końcu zawalczyć z boss’em w postaci jednego z bohaterów, tryb ten jest ciekawy aczkolwiek szybko się nudzi, a nazywa się „Tekken Force Mode”. Braknie tylko możliwości gry w siatkówkę z Tekken’a 3, ale za to będziemy mogli poznać historię postaci. Pozwala nam na to tryb „Story Mode”, przedstawiając nam na wstępie krótką historię postaci, którą wybraliśmy, a na końcu przedstawia nam krótką sekwencję FMV pokazującą, co stało się lub, co mogło się stać z konkretną postacią.
No, więc zaczynamy grę! Na początku mamy do wyboru dziesięć z dwudziestu postaci (plus 3 ukryte, które mają ciosy identyczne jak inne postacie, więc są dla nich czymś w rodzaju „przebrań”). Różnią się niemal wszystkim. Wyglądem, stylem walki, szybkością, ilością ciosów. Mimo to jednak są dosyć dobrze wywarzone, nie licząc takich postaci jak Steve Fox, który jest po prostu zbyt szybki i King, który ma zbyt dużą ilość ciosów i chwytów. Kolejne postacie odblokowujemy przechodząc innymi tryb „story mode”. I tu pojawia się pewien mankament, ponieważ Tekken’ie trzecim mogliśmy po odkryciu wszystkich w arcade, odkryć dwóch kolejnych w „siatkówce” oraz „Tekken Force”, a w T4 wszystkie postacie w grze zdobywamy poprzez „Story Mode” i torcie zanika tutaj przyjemność odkrywania kolejnych bohaterów czwartego turnieju króla żelaznej pięści.
Przejdźmy teraz do powiedzenia paru słów o walce, na której przecież opiera się cała gra Tekken 4. Na szczęście jest niewiele nieblokowalnych ciosów, co utrudnia rozgrywkę. Areny oraz postacie są w 3d, i nie musimy już chodzić po linii prostej podczas walki, lecz możemy się obracać i chodzić w kółko, choć przyznam, że robi się to dosyć topornie. Sterowanie jest dobre i raczej nie można mieć do niego zarzutów. Kolejnym plusem gry jest to, że podczas walki możemy sobie włączyć, tak zwany „Command List” gdzie będziemy mogli zobaczyć ile ciosów ma nasza postać, ich nazwy oraz to jak je wykonać. Bardzo spodobało mi się to, że podczas walki będziemy mogli odbijać się od ścian oraz niszczyć niektóre obiekty znajdujące się na arenie, jest to niewątpliwie ciekawe rozwiązanie. Będziemy mogli również sami wybrać arenę, na której chcemy walczyć, lecz niestety aren tych jest niezbyt dużo, a część to po prostu modyfikacje innych.
Teraz omówmy sprawę grafiki. Jest po prostu piękna! Modele postaci są zrobione szczegółowo, a ich stroje są bardzo ładnie wykonane, również tła są bardzo ładne. Nie mówiąc już o teksturach wody, po których ujrzeniu zbierałem szczękę z podłogi. Również animacje ciosów i chwytów robią wrażenie, choć tutaj mogą z kolei denerwować, pojawiające się przy niektórych ciosach słoneczka, kółeczka i inne denerwujące wzorki. Również przy uderzaniu o ścianę występuje błąd w grafice, ponieważ postać może uderzyć w ścianę dłonią lub stopą, a ostatecznie i tak skończy się to na „rozmazaniu” się na ścianie twarzą bądź też plecami. Mimo to jednak grafika zasługuje na bardzo wysoką ocenę.
Zajmijmy się teraz dźwiękiem. No tutaj nie będę się rozpisywał i ze smutkiem muszę stwierdzić, że dźwięki w T4 najwyższych lotów nie są i tym razem panowie z Namco się nie popisali. Owe dźwięki nie są ani zbyt realistyczne, ani też nie oddają siły ciosów, z jaką są zadawane. I właściwie o dźwiękach można powiedzieć tyle, bo cóż więcej.
Czas na parę słów o muzyce. Niestety cała oprawa audio audio T4 zawodzi. Muzyka stoi na niskim poziomie. Jest niewiele utworów, do tego nie bardzo oddają klimat mrocznego turnieju, który niestety trochę tego mroku, jak i klimatu w Tekken’ie numer cztery stracił.
Reasumując, Tekken 4 jest grą bez wątpienia wartą zagrania i pozycją obowiązkową dla każdego fana bijatyk. Jest grą bardzo dobrą, może nawet bardzo, aczkolwiek straciła trochę klimatu w porównaniu z poprzednimi częściami serii i również oprawa audio nie stoi na wysokim poziomie. Mimo to mi gra się spodobała.


Grywalność: 9/10
Grafika: 9/10
Audio: 4/10
Klimat: 5/10
OCENA OGÓLNA: 7/10
Serge

The Getaway: Black Monday
Londyn nie wie, czego może się spodziewać…

Czas zrecenzować grę opowiadającą mroczną historię o „policjantach i złodziejach”. Ktoś powie, że to stare i że to już kiedyś było, ale Black Monady jest grą zupełnie „inną niż wszystkie”. Ta gra jest odświeżeniem starego tematu. Poza tym, nie ma to jak rozwalić parę głów nie po to by po raz setny (a może już tysięczny?) uratować świat, ale dla własnego zysku.
Przejdźmy do rzeczy. Ciekawą, choć bądź, co bądź, prostą fabułę gry, poznamy, co jest dal mnie przeogromnym plusem, z perspektyw trzech bohaterów. Twardego gliniarza, który zrobi wszystko by uratować panią dziennikarz, Jackie Philips, porwaną przez mafię, którą „ściga” Ben Mitchell, czyli ów „zatwardziały glina”. Kolejnym bohaterem, którym przyjdzie nam zagrać będzie Eddie O’Connor, mistrz w boksie amatorskim. Eddie razem ze wspólnikami ukradł mafijnemu bossowi ikonę religijną, czym naraził się na gniew mafii i skorumpowanej londyńskiej policji. Ze wspólników Eddiego przeżyła tylko Sam, młoda hajerka, która ratuje Eddie’go. Od tej pory oboje szukają zemsty za swoich przyjaciół.
Tyle słowem wstępu. By dowiedzieć się tych wszystkich rzeczy trzeba najpierw zagrać, a więc włączamy konsole i co widzimy? Menu główne. Jakie jest menu każdy widzi, więc zobaczmy co w nim się znajduje. „New Game”, to każdy chyba wie co to jest, dalej możemy wybrać profil, czyli save numer 1, 2 czy 3, a więc znów nic specjalnie innowacyjnego. Dalej mamy zakładkę „Options”, czyli opcje. Do czego służą? To chyba jasne , że do zmieniania ustawień. No i teraz moja ulubiona zakładka, czyli „Special Features”. Będziemy się mogli zabawić nie koniecznie wykonując kolejne, cokolwiek by mówić trudne misje. Zamiast tego będziemy mogli wreszcie poczuć się jak prawdziwy taksówkarz, podwożąc ludzi na żądane miejsce, zabawić się podczas pościgu policyjnego, pościgać się trochę z innymi samochodami oraz, moje ulubione, wyjść zwyczajnie na ulice Londynu i robić, co się chce. Bardzo dużym plusem dla tego trybu jest to, że można zagrać postaciami niedostępnymi podczas zwykłej gry. A więc podsumowując za cały „Special Features” należy się Team Soho (twórcom gry) duży plus.
Przejdźmy do właściwej gry. Tutaj od razu rzuca się w oczy głupota przeciwników i zwykłych szarych ludzi spacerujących lub też jeżdżących po ulicach Londynu, dla przykładu gdy gramy Mitchell’em i aresztujemy jakiegoś mafiosa, to reszta przestaje strzelać i czeka aż zostanie on obezwładniony. Nie wspominając już o tym, że głupota przechodniów jest wręcz przerażająca. Przechodnie wchodzą pod auta nie zwracając nawet na nie uwagi, a gdy zaczynamy strzelać na ulicy zamiast uciekać w jakimś określonym kierunku, ludzie zaczynają biegać w kółko często blokując się przy ścianach. Inteligencja kierowców również na pochwałę nie zasługuje. Wybiegają oni z samochodów, kiedy strzelamy w karoserie auta, ale kiedy zaczniemy strzelać w szybę siedzą jak kołki i czekają na śmierć.
Dosyć wyrzucania na niską inteligencję, powiem wreszcie coś dobrego Getaway’u . Bardzo podoba mi się to, że nie mamy nigdzie pokazanego paska energii, ani liczby pocisków w magazynku, nie mówiąc już o dokładnej nazwie modelu broni. Choć przyznam szczerze, że jednak miernik prędkości w samochodzie by się przydał. I teraz nie będziemy mogli leczyć się zebranymi apteczkami, ponieważ „syropki” są przyczepione do ścian. Kolejnym, choć jednak absurdalnym, sposobem leczenia ran będzie opieranie się o ściany. Mi to nie przeszkadza, ale ogólne opinie o tym raczej pochlebne nie są, „ach ta lecznicza siła ścian” można by rzec.
Teraz walka. No cóż, szkoda, że w grze nie można zmienić poziomu trudności, bo naprawdę walka jeden na jeden, lub ewentualnie pięć na jeden dużego problemu nie sprawia, a walka w ręcz, jest po prostu banalna, ale na szczęście są sytuacje, gdy musimy zabić legion złoczyńców. Wtedy już tak łatwo nie jest, ale da się przeżyć. Przy walce problemem będzie celowanie. Bo czasem łatwiej trafić z pistoletu przeciwnika 10 metrów przed nami, niż takiego, który stoi obok nas, tak to naprawdę nie przyjemna sytuacja.
A teraz trochę o jeździe samochodem. No to jest po prostu cudowne. Nie ma nic lepszego niż ostra jazda po zakorkowanym Londynie i strzelanie przez okno do uciekającego samochodu. Choć przyznam, że śledzenie samochodem mi się torcie nie podoba. Czasem jedzie się bardzo daleko a i tak nie jesteśmy zauważeni. Podoba mi się też to, że można przestrzelić opony, ale nam też może się to przydarzyć, więc tu plusik dla Black Monday. Chociaż przy manewrach na motocyklu nie podoba mi się, ze bardzo trudno jest się zabić, a spaść z motocykla wręcz zbyt łatwo;).
Teraz parę słów o grafice The Getaway. Nie powala ona na kolana zdecydowanie. Choć modele samochodów postaci są ładnie odwzorowane, tylko tutaj pojawia się nieprzyjemny błąd, a mianowicie gdy strzelamy z samochodu to strzelamy zwykle przed siebie i tu jest błąd. Ręka strzelającego przenika szybę a ten strzela nawet nie zwracając na to uwagi.
Twarze, domy, krzaki i inne mniej ważne tekstury nie zachwycają, a wręcz są zrobione bardzo słabo. Ale teraz super wielki plus dla The Getaway: Black Monady. Londyn jest odwzorowany idealnie i niemal jak prawdziwy, a to naprawdę duży plus.
Może teraz coś o dźwięku. No może na kolana on nie powala, ale nie ma się z kolei, do czego przyczepić. Chociaż muzyki jest bardzo mało i może cudowna nie jest, to jednak pasuje do sytuacji, w jakich się pojawia. Dźwięki wystrzałów, samochodów oraz głosy stoją wysokim poziomie. A niewybredny język postaci wprowadza nas bardziej do klimatu, mrocznego londyńskiego światka gangsterów.
No właśnie, klimat. Mimo iż sama gra nie zachwyca, to jednak wszystkie jej błędy rekompensuje klimat gry! Mroczny świat gangsterski odkrywa przed nami tajemnice Londynu w bardzo brutalny sposób. Ale nie ma nic bardziej klimatycznego niż widok na „mrok” z dwóch różnych perspektyw. Policjanta, i złodzieja. Poza tym po prostu ciarki przechodzą po plecach, gdy giną kolejni przyjaciele i wspólnicy Eddie’go, którzy wcześnij spotkani przez Mitch’a zdawali się nic nieznaczącymi trupami. Coś cudownego!
Reasumując: The Getaway: Black Monady jest grą zawierającą wiele błędów i tak zwanych „niedoróbek” jednak jest to gra, która te wszystkie niedociągnięcia rekompensuje poprzez swoją ciekawą fabułę, dodatkowe opcje gry oraz niepowtarzalny klimat i naprawdę z czystym sumieniem mogę stwierdzić, ze jest to jedna z najbardziej klimatycznych gier w jakie miałem niewątpliwą przyjemność zagrać i czas spędzony przy „Czarnym Poniedziałku” mimu wielu negatywnych opinii był bardzo pasjonujący i na pewno nie można powiedzieć, ze stracony.

Fabuła: 8/10
Grafika: 6/10
Audio: 7/10
Klimat: 10/10
OCENA OGÓLNA: 7/10
Serge


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bobohawk
Marian



Dołączył: 17 Cze 2005
Posty: 491
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Marian

PostWysłany: Pią 20:36, 02 Wrz 2005    Temat postu:

Oj tak miałem okazję jako pierwszy czytać wszystkie i trzeba przyznać że chłopak ma talent Smile Jeżeli nasz projekt dojdzie do skutku to się nam bardzo przydasz Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MephiR's Board Strona Główna -> Wszystko i nic Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin